7/11/2014

ROZDZIAŁ 11 Kwiatuszek.

 A więc tag, z tego rozdziału jak i całego bardzo dumny, ale to miejsce by tak świetnie nie funkcjonowało gdyby nie wy kochani czytelnicy dzięki którym mam już prawię 3500 wyświetleń ! Jeszcze zostałem kolejny raz nominowany do Liebster Awards !!!  bardzo się ciesze że uważacie że dobrze idzie pisanie mi romantycznych scen. Jest jeszcze jedna sprawa, która cały czas nie daje mi spokoju, a chodzi dokładniej mi o to czy nie za wulgarnie ujmuje te igrzyska ? Bo chciałem żeby było bardzo realistycznie a każdemu zdarzy się coš takiego powiedzieć, a w szczegółu w takich sytuacjach. Na innych blogach nie spotkałem się jeszcze z tego typu wolnymi myślami dlatego się was pytam.


                                                               

                                                                  Rozdział 11
Kolejna eksplozja wstrząsa piwnicą. Zdezorientowana istota popycha mnie i Lane na ścianę pewnie mając nadzieję że stracimy przytomność i później nas zamorduje. Nic z tego frajerze, tym razem tak łatwo nie dam się złapać.
 Ludzki zmiech wychodzi, a my czekamy jeszcze chwilę i uciekamy szybko z piekielnej piwnicy. Gdy już jesteśmy na zewnątrz jest totalnie inaczej niż kiedy wchodziliśmy, dookoła wszystko wali się w płomieniach. Odcienie czerwieni, żółci pomieszane z nutką lekkiego oranżu latają wokół nas, płonie cały budynek mieszkalny i zbiornik z nieznaną substancją która może wybuchnąć w każdej chwili. Teraz nie liczy się dla mnie nic poza znalezieniem Tela i Marylin.
-Tel, Merlin, gdzie jesteście ?-krzyczę jak głupia.
-Zamknij się-ucisza mnie Lana.-Musimy wejść do środka, zostawiliśmy tam dwa plecaki. Nie przeżyjemy tylko z jednym-oznajmia.
-Co ? To szaleństwo ! Możemy zginąć-mówię.
-Choć zostawiłam rzeczy w holu, a bestia widocznie boi się ognia. Patrz jak spieprza-mówi a ja obserwuje jak ucieka ten stwór.
 Strach i żar, buchają wszędzie. Odważyliśmy się tam wejść, Lana wyważyła jednym kopniakiem drzwi i zobaczyliśmy istne piekło.
 Zatęchłe mieszkanie jest teraz ożywionym wulkanem. podążamy dalej i to był błąd bo gdy już jesteśmy w okolicy dawnego holu drzwi frontowe zawalają się i tworzą ogromny stos płomieni. Jesteśmy w ognistej pułapce, znów sytuacja bez wyjścia ale moja sojuszniczka okazuje się niezastąpiona bo mówi żebyśmy weszły na dach gdzie niema jeszcze płomieni. Skaczemy pomiędzy jęzorami ognia, mam poparzone kostki i zaczyna palić mi się ubranie więc skrócam je do szortów i bluzki na ramiączkach przez co ognień trawi resztki mojego długiego stroju na podłodze. Mam nadzieję że schody jeszcze są a nie spłonęły.
 Na szczęście  jeszcze stoją a na piętrze jest gorzej piętro niżej bo utrzymuje się tu dławiący dym który ogranicza nam widzenie i powoduje uporczywy kaszel. Na pierwszym piętrze znajduje się obskurna łazienka oraz dwie sypialnie ale nigdzie niema drabiny. Spoglądam na lane i widzę u mniej o jeden plecak więcej, to dobry znak. Podchodzimy do jednej z sypialni i znów lana bierze dowodzeni, ja jestem zbyt zdezorientowana by coś wymyśleć. Czuję się jak w dziwnym otępiającym śnie z którego zaraz się obudzę w siódmym dystrykcie. Ale szybko powracam do rzeczywistości bo przez dym przestaję oddychać a moja sojuszniczka wybija okno i wyciąga mnie na parapet.
 Znów oddycham, wszystko dzieje się tak szybko że słabo widzę sytuację. Lana bierze mnie na plecy i wspina się po winorośli na dach, dopiero na dachu dochodzę do siebie.
 Czerwone dachówki świecą od blasku księżyca i płomieni z niższych poziomów.
-I co teraz szefowo-pytam zadyszana
-Skoczmy na ten baniak !-krzyczy.-tam pewnie jest woda.
-Albo paliwo i  wybuchniemy !-oznajmiam ponuro.
-raz się żyje-piszczy z klasycznym uśmieszkiem.
-Jesteś skończoną wariatką wiesz ?-mówię pytająco.
-Wiem to aż za dobrze-odpowiada z nieznikającym na jej buzi uśmiechem nawet w tak poważnej sytuacji
 Idziemy na sam przeciwny koniec dachu i biegniemy rozpędzone. Gdy tak lecimy przypomina mi się mój skok w ośrodku szkoleniowym, ot było równie głupie i teraz jest tak samo nierealnie idiotyczne ale nie mamy wyjścia. Nagle uderzamy o tafle wody a ja czuję przyjemne uczucie zaspokojonego pragnienia i unoszenia w substancji. szybko każda z nas wyciąga butelki z plecaków i wszystko czym można napełnić wodę . Nie mija nawet minuta kiedy wieża z wodą zaczyna się chybotać i powoli spada, a my szykujemy się na uderzenie. prawie go nie poczuliśmy i zaczęliśmy zachłannie spijać ostatnie krople po czym ruszyliśmy w stronę pola kukurydzy. Zanim  zniknęliśmy w roślinności spojrzałam się przez ramię obserwując płonący dom potwora i być może grób Marylin i Tela. Nie to niemożliwe oni żyją, o właśnie biegną po drugiej stronie ale nagle słyszymy ogłuszający ryk istoty, może uciekli.
 My także postanowiliśmy biec pod zasłoną nocy jak najdalej od tego miejsca. Uciekamy ale lana cały czas jest przede mną, co jakiś czas kaszlę wypuszczając trujący dym, a rośliny są bardzo trudne do przedarcia więc sojuszniczka kosi je moją kosą.
 Jesteśmy już chyba z półtora kilometra kiedy robimy sobie przerwę na małej polanie z ogromnym drzewem o którym wspominali wcześniej inni. Teraz przyszedł czas by sprawdzić co mamy w torbach. Po wysypaniu zawartości i ułożeniu broni stwierdzam że mamy jeden namiot, dwa śpiwory, dwie papryki, dużo marchewek, pięć butelek z wodą, jedną fiolkę z jodyną, siekierę, piłę, sieć, kose, ser, trzy bułki i coś pożyteczniejszego od reszty czyli zapałki i noktowizor.
 -Nie jest tak źle-mówi.
 -Jak myślisz uciekli-pytam.
 -Na pewno, Tel i Marylin są bardzo sprytni, lepiej się prześpij niedługo wstanie słońce wezmę pierwszą wachtę-Oznajmia sojuszniczka.
- Dobrze, obóz mnie za dwie godziny-zgadzam się, bo jestem zbyt zmęczona by odmówić.
 -Ok-mówi.
 Wchodzę do namiotu i przykrywam się śpiworem. Zasypiam szybko, jestem zbyt zmęczona na przemyślenia. Czuję tylko pustkę i świat znika pod moimi powiekami.
  Budzi mnie słońce przedzierające się przez płótna mojego schronienia. Otwieram oczy i blask chwilowo mnie oślepia, ale szybko przyzwyczajam się do otoczenia. Na małej polance przypominającej okrąg o średnicy piętnastu metrów wyłaniam się ja z namiotu. Lana nie wiadomo skąd siedzi na kawałku małego pieńka łuskając ryby.
-O hej, już wstałaś ?Wczoraj przemyślałam wszystko i stwierdziłam że wolę żeby finał nie odbył się między nami więc- Machinalnie chwytam za siekierę, ale wiem że nie zdołam jej zabić za bardzo ją polubiłam. -Spokojnie, daj mi dokończyć, chcę powiedzieć że gdy zostanie trzech-czterech trybutów podzielimy się wszystkim i rozdzielimy. Chyba nie myślałaś że po tym wszystkim zabiłabym cię ! Przecież mogłam to zrobić kiedy spałaś kwiatuszku-fakt.
-Masz  rację, jeśli zginę liczę że wygrasz ty lub Tel, nie było wystrzału co oznacza że jeszcze żyje-próbuje sobie wmówić że jest cały i zdrowy.-Skąd masz ryby ? Nie są zatrute ?
-Po tym jak zasnęłaś ustanowiłam tu parę pułapek i zaszalałam rozglądając się po okolicy. Dasz wiarę że dwa metry od nas znajduje się jezioro ? patrz wycięłam ścieżkę-Mówi.
 Nawet nie zauważyłam tak dużej dziury w roślinności, a na wiadomość o zwierzętach kamień spadł mi z serca. Mam do niej dużo pytań, co się działo kiedy spałam.
-Właściwie nic, no tylko jakaś dziewczyna darła się strasznie, gdzieś dwie godziny temu, chcesz marchewkę ?-proponuje mi.
-Dzięki, czyli puki co organizatorzy dali nam spokój-mówię.
-Nawet więcej dali nam prezencik.-wyciąga wędkę-W rogu namiotu jest jedzenie a lekko zakopane pod nim są bronie i sieć. Twojej siekiery nie ruszałam.
-Tu jesteśmy bezpieczni i musimy mieć nadzieję że reszta sama się znajdzie. Idę obejrzeć okolicę.
Podążam w stronę obszernie wyciętych roślin po czym moje bose stopy dotykają nagrzanego piasku. Plaża  ciągnie się w okół sporego jak na igrzyska słodkowodnego jeziora, na samym początku nie jest zbyt głębokie ale dalej wgłąb idąc woda staje się czarniejsze znikając w głębinach, wiatr wieje tu przyjemnym chłodem. To miejsce wydaje się rajem. Przez resztę dnia czuje się dziwnie lekka z powodu braku osób które kocham, tak mogłabym żyć zawsze. Tylko ja i Lana, ochraniają siebie nawzajem, ale której przyjdzie przypłacić za to szczęście życiem nie wiem.
 Jest już koło osiemnastej kiedy sprawdzam pułapki, wpadł w mnie tylko duży wąż którego szybko zabijam. Wracam z gadem a lana patroszy go.
 Ten dzień mija spokojnie ale wciąż myślę o moich sojusznikach. W nocy nie pojawia się żadna twarz, co oznacza że widownia jest spragniona krwi. Znów budzę się i cały dzień mija na poznawaniu siebie lepiej oraz na nauce pływania. Gdy kolejny raz zapada zmrok rozpalamy ognisko niewidoczne w nocy a Lana wyciąga jakąś ukrytą przede mną butelkę i mówi że czekała na odpowiedni moment, to alkohol. Nigdy tego nie piłam ale gdy trunek wlewa się do mojego organizmu, czuję miły ostrawy i rozpalający mnie od środka ciepłem. Ta noc staje się nocą wyznań, szczerości i nieograniczonego zaufania.
 Dowiaduje się że Lana ma trójkę rodzeństwa z czego jej najstarsza siostra jest zwyciężczynią, który triumfował pięć lat temu, dobrze pamiętam tamten czas bo nasza rodzina cierpiała po zmarłej matce a igrzyska wówczas były bardzo krwawe. Siostra Lany nazywa się Enobatia i w sławny sposób zabiła trybutka przegryzając mu tętnice szyjną. Rozmowa toczy się dalej.
-A tam, w dwójce masz kogoś ?-pytam skrycie.
-Nie-uśmiecha się uroczo.- Ale może jak wrócę, coś się zmieni. Wiesz mam tam dużo przyjaciół, ale wszyscy są tacy, tacy dziwni, aroganccy i zakłamani. Nie przeczę że ja też jestem podobna do nich ale w końcu się tam wychowałam. Za to ty jesteś inna, od kiedy zobaczyłam cię na dożynkach wiedziałam że będziemy w sojuszu. Po prostu, czułam to, to tak jakbyśmy kiedyś już się spotkały, jakbyśmy znały się od lat. Ja wiem to jest głupie, upiłam się i tyle.
-Jesteśmy ułomne-podsumowuje,- upiłyśmy się na arenie pełnej niebezpieczeństwa. Gdyby coś nas teraz nas zaatakowało byłybyśmy martwe. Jesteśmy pierdolnięte-podsumowuje po czym wybuchamy śmiechem
 Ta chwilka lekkości jest cudowna. Oderwane od świata opowiadamy sobie najskrytsze tajemnice nie zważając na kamery które pewnie się tu znajdują.
-A Rail ? Kochasz go jeszcze ?-pyta po pewnym czasie.
-Sama nie wiem, to jest tak jakbyś miała wybrać którą połowę serca miała byś mieć. Rail jest tą twardą, silną, ochraniającą i niebezpieczną częścią, a Tel jest czułą, dbającą o mnie, romantyczną stroną. Jestem emocjonalnym wrakiem-żale się i wybucham płaczem.
-Nie martw się, miłość to straszne bagno-mówi pocieszając mnie swoim słodkim głosem.-Pieprzyć miłość ! Mamy siebie, przyjaźń. Faceci to skończeni idioci-podsumowuje i obie turlamy się po ziemi beztrosko
-Za przyjaźń i facetów idiotów którzy niszczą nam życie-mówi Lana popijając dalej trunek.
-Za !-krzyczę biorąc butelkę od przyjaciółki
Pierwszy raz wżyciu i już chyba ostatni tak się upiłam. Butelka została opróżniona ale chwile później przylatuje druga, ku naszej uciesze. Organizatorzy pozwoli dalej prowadzić naszą libacje
-Tyle razem przeszłyśmy, a jedna z nas będzie musiała zginąć. Nienawidzę Kapitolu, szkoda że nie mieszkasz w dwójce. Tam wszystko jest proste, dzień zaczyna i kończy się treningiem. Monotonia życie.
Długą cisze przerywam ja.
-Jutro musimy być gotowe na niespodzianki. Dawno nikt nie zginą, a jest nas jedenaścioro.  A teraz może się prześpijmy-proponuje.
-Jestem za, oby nikt nas nie zaatakował bo wtedy nawet ja nie pomogę-mówi zbyt głośno po czym wchodzimy do namiotu.
 Nagle niebo rozświetla się i pojawia się godło i hymn Panem ale nie pojawiają się już dziś żadne twarze. Niby wszystko jest jakbyśmy zwyczajnie poszły spać, ale coś mi tu nie gra. Słysze szelest parę metrów od namiotu, Lana mocno ściska piłę w swoich dłoniach. Czuję narastający stres, pocą mi się dłonie i bezszelestnie łapie za rękojeść siekiery. Słyszę kroki, może to zmiech ?ale nie ! Próbuje cicho i niezauważenie iść i nas zabić. Jesteśmy zbyt napite żeby się bronić, sponsorzy upili nas specjalnie by podgrzać atmosferę ! Gnoje ! Patrzę na lane, ma szeroko otwarte oczy szykując się na atak. Czuję coraz bardziej parcie na mój pęcherz, dlaczego w takich momentach chce mi się. Nagle me żale przerywa głośny krzyk lany i hałas odpalania piły.
 Księżyc, oświetla rzeź na zewnątrz. Jak to możliwe że tak szybko zerwałyśmy się ze szczęśliwego pijackiego otępienia, a teraz jesteśmy zdrowo myślącymi, zimnokrwistymi morderczyniami.  Lana zniszczyła pół namiotu skacząc na napastniczkę która chyba chciała tylko nas okraść. Tnie ją na kawałki, szkarłatna krew bryzga na moją twarz. Dołączam do lany osłaniając ją przed możliwymi atakami, a ona zaczyna przesłuchiwać ofiarę pozbawioną ucha, ręki i być może nosa. Krzyczy okropnie, a z ran sączy się krew.
-Jest tu ktoś jeszcze hę ?Odpowiadaj suko !-krzyczy Lana, napewno jeśli był inny trybut w okolicy już wie gdzie jesteśmy.
-Aaaaa ! Pomocy.-krzyczy.
-Na nic się nam nie przyda, to będzie szybka śmierć-mówi lana.-Może chcesz ?-pyta.
-Nie dzięki -odpowiadam na mroczną zachętę.-Nie przeszkadzaj sobie.
-Ok-mówi.
Znów słychać wycie dziewczyny po czym lana odpala piłę i przecina jej szyję. Huk armaty oznacza koniec jej życia, a mi trzęsą się ręce. Kiedy stałam się tak obojętna na śmierć ? Nic nie zrobiłam, tylko pomogłam. Jestem potworem, obiecałam sobie że nie będę uczestniczyć w niczyim zabójstwie a teraz co ? ja i lana stałyśmy się seryjnymi zabójcami. Mimo że jej nie zamordowałam czuje się winna, mam jej krew na ręce w przenośni i dosłownie. Cała jestem nią umazana, czuję jak jej ciepło stygnie się na mojej poparzonej od słońca skórze.
-Coś zniszczyła ? Lub zabrała ? Miała broń ?-pyta.
-Nie ale przyniosła jeden plecak patrz-mówię.
Wysypujemy i znajdujemy w nim trzy martwe oskubane z piór perliczki więc szybko pieczemy dwie i zjadamy w ciszy. Dobrze przyglądam się teraz Lanie, ma lekko podkręcone końcówki włosów oczywiście hebanowych, ma duże zmysłowe usta, perliste białe zęby, piękne błędne oczy koloru nocy, co daje efekt słodkiej i niewinnej sarenki.
-Dziwne że miała tak mało rzeczy w swojej torbie. Może rozbiła obóz gdzieś w pobliżu ?-obawia się Lana.
-Wątpię, gdyby tak było to nie brała by żarcia ze sobą. Strasznie chce mi się spać, wiesz ja pierwszy raz się upiłam i wszystko trochę wiruje-wyznaje.
-Okej rozumiem-mówi.
 Kładę się do śpiwora w podartym namiocie i rozmyślam nad wszystkim, nad Railem i tym, czy jego miłość była prawdziwa ? Jak szybko staliśmy się wrogami ? Rozmyślam też nad Telem który robił wszystko by przywrócić mnie do życia a później nie mógł na mnie patrzeć, o co mu wtedy chodziło ? Rozmyślam także nad moją rodziną która teraz pewnie siedzi przed telewizorem wylewając łzy modląc się bym dożyła następnego dnia. Uwalniam wszystkich z mojego serca jak ptaki z klatek, gdy kochasz najtrudniej jest pozwolić umrzeć tej miłości, bo ranisz nie tylko siebie ale i także najbliższych. Leże i leże i leże...  Wciąż czekam na sen, który nie nadchodzi, więc daje za wygraną. Przyłączam się do siedzenia z Laną.
-Jak ty to robisz że wciąż nie śpisz ?-pytam.
-och, to oczywiste, piję kawę-mówi ale ja nie wiem co to jest bo w naszym dystrykcie nie widziałam takiej rzeczy.
-A co to ta kawa ?-pytam głupio.
-Taki ciepły trunek jak herbata, ale pobudza całe ciało, a najlepiej smakuje na arenie gdy wszyscy dookoła chcą twojej śmierci-mówi uśmiechając się.
 To kolejna rzecz którą ukryła coś przede mną, ale nie przejmuje się tym bo gdy tylko dostaje od niej ten napój i wlewa się do mojego organizmu, przez całe ciało przechodzi niezwykły dreszcz pobudzenia. Lekko łupie mnie w głowie, co Lana określa mianem kaca, ale na szczęście nie chce mi się spać dzięki cudownej kawie z termosa. Razem sączymy spokojnie, w pełnej ciszy gdy nagle przyjaciółka zadaje mi pytanie.
-To co dziś będziemy robić dla zabicia czasu, kwiatuszku ?-pyta beztrosko z charakterystycznym uśmiechem
-Ty chcesz zabić czas ? A wiesz że tak naprawdę to on zabije ciebie, kwiatuszku-odpowiadam uśmiechając się jak ona.

7/08/2014

ROZDZIAŁ 10 Istota

 A więc zacznijmy od tego że dopiero co wróciłem :D i znów niedługo jadę znów ale tym razem pod namioty więc gdzieś chyba za tydzień lub dwa znów zniknę :(. Ten rozdział gotowy był już dawno, ale trochę go zmieniłem i dodałem akcję :3, zauważyłem że mam dużo do nadrobienia na innych waszych blogach więc ja idę czytać do was a wy czytajcie u mnie :D.





                                                        Rozdział 10
-Poco ją ciągamy ? To już i tak nic nie da ! Ona niema szans na przeżycie, a z resztą trwają igrzyska, o jednego wroga mniej-mówi ktoś.
 -Wcale nie ! Nie rozumiesz tego, ja czuję że przeżyje i ... jeszcze ją kocham-brzmi męski głos.
-Ale co mnie to obchodzi ? Miała dwa ataki w ciągu godziny, nie mam siły już dalej jej ciągnąć- ktoś znów się odzywa lecz jestem zbyt słaba by spojrzeć kto.
-Posłuchajcie mnie, j-niespodziewanie przerywa i biegnie w moim kierunku, chyba już wie że wróciłam.
 Podnosi mnie na swoje kolana, głaszcze mnie, wie że boli mnie całe ciało ale jego głos mnie jest jak woda na pustyni, chyba go kocham. Rail też jest, był dla mnie ważny, nie wiem co o tym myśleć więc daje się ponieść uczuciom. Całuję piach na jego wargach. Tym razem jest inaczej niż z Railem, od Tela bił niezwykły spokój, poczucie bezpieczeństwa, a jego brunatne oczy przekazywały mi obietnice lepszego życia. Bez igrzysk. Bez zła. Bez śmierci.
 Wiem że to niemożliwe, ale odpływam w dal rozkoszy, ciesząc się że dowiedziałam się o tym że mogę jeszcze komuś zaufać.
 Ale ta chwila ukojenia mija zbyt szybko by się nią nacieszyć. Wracają Lana z Marylin. Stop, Lana ? Co ona tu robi ? Na pewno będzie z nią dużo problemów. Dopiero teraz rozglądam się po okolicy, jesteśmy chyba na małej dróżce z ziemi a wokół jest wysoka złowroga kukurydza. Jak na razie arena wydaje się pusta, tylko róg, tunele podziemne, rośliny, brak zwierząt, droga i to tyle ? Coś mi tu nie gra.
 -Widzieliście coś jeszcze oprócz kukurydzy ?-pytam podnosząc się.
-Spory ciemny bór naprawo od rogu obfitości chyba z jakiś sto metrów od niego , A gdzieś kilometr w tył jest ogromne drzewo otoczone małą polanką.-mówi Lana zadyszanym głosem.
-A woda ? Widzieliście ją gdzieś ?-pytam.
-Nie, wszędzie tylko te jebane badyle i piach-oznajmia wulgarnie Lana uderzając dłonią o rośliny.
 Robię chwile przerwy w rozmowie żeby przemyśleć co się dzieje.
-Coś mi tu nie gra, taka słaba arena, muszą być niezłe dodatki.-znów się odzywam.
-A co się stało po tym jak-widzę szaleńczy wzrok Tela więc wole nie mówić o mojej śmierci.-No sami wiecie.
-Mówiliśmy o tym jeszcze w poduszkowcu gdy lecieliśmy. I tak samo zrobiliśmy, gdy zabrzmiał gong wszyscy zgodnie jednym z tuneli pobiegliśmy po bronie i prowiant. Zawodowcy nas zaskoczyli, Chwiecko walnęła Marylin maczugą ale mi udało zabić Adama jednym celnym machnięciem miecza, głupi grubas. Tam na dole było dziwnie, to jedna wielka naturalnie wyglądająca jaskinia, miała dużo tunelów w głąb ziemi ale my tam nie schodziliśmy, wbiegliśmy szybko do stosu różności, chwyciliśmy z cztery plecaki, sieć, topór dla ciebiue-uśmiecha się Lana.-Kilka noży, i jakieś elektroniczne urządzenie z drucikami. Całkiem nieźle co ?
-Ile naliczyliście wystrzałów-znów pytam bojąc się liczby zmarłych dzieci.
-Razem z twoim chyba trzynaście, krew lała się dookoła. Byliśmy przerażeni, ale Lana na szczęście nas wyprowadziła. I gdy wybiegliśmy zauważyliśmy Raila, ciebie i Florence. Rail starał się rzucić nożem w Flo ale się nie udało, no i później tylko twoje martwe ciało, ale na szczęście ożyło-mówi swoim głupawo podekscytowanym głosem Marylin.
-No właśnie, próbowaliście mnie odratować?-pytam.
-Dziękuj Telowi to on od razu kazał was osłaniać i zaczął reanimację, swoją koszulą zatamował krwawienie z twojego brzucha. Na szczęście rozcięcie po nożu kucharskim nie było aż tak duże by cię zostawić więc Tel podpiął cię do kabelków i bum parę głośnych elektrowstrząsów po czym wyczuł puls. Więc szybko lana zabiła trybuta z 8 bo biegł na nas z maczetą, w tym czasie jego sojuszniczka uciekła przed nami w kukurydzę.My także zniknęliśmy w roślinności, idąc tropem dziewczyny. Jesteśmy jakieś trzy kilometry od rogu ale w ciąż kierujemy się do przodu, jak najdalej od zawodowców-znów mówi Marylin
-Możesz wstać ?- pyta Lana
-Tak ruszajmy-mówię a gdy wstaję na równe nogi czuję przypływ sił ironiczny do mojej sytuacji.
 Idąc tak dowiaduje się o zawartości naszych plecaków, to głównie jedzenie, mięso parę pustych butelek, dwie fiolki jodyny, gąbka, marchewki i ser oraz jakieś lekarstwo. Są jeszcze dwa plecaki o nieznanej prze zemnie zawartości.
 Idziemy wciąż drogą, piach otula nasze płuca, jesteśmy poparzeni od słońca i spoceni. Cała drużyna odczuwa duże pragnienie oczywiście oprócz mnie. Dobrze że wcześniej  tym pomyślałam i wypiłam tyle wody lie mogłam, a kapelusze przydają się bezbłędnie chroniąc nas przed słońcem natomiast stroje troszczę wychładzają nasze posklejane ciała.
 Cały dzień idziemy licząc że znajdziemy azyl na arenie co jest rzeczą niedorzeczną. Cały czas to samo, piach na drodze, kukurydziane ściany, pragnienie, słońce i tylko to wszystko przerywa huk armatni oznajmiający śmierć jednego z trybutów. Chyba umarła połowa z nas, tego dnia, to sporo, ale gorzej będzie jeśli zechcą spuścić na nas parę niespodzianek.
 Pomarańczowe słońce chyli się nad różowym niebem obniżając temperaturę lecz wciąż gorąc jest nie do wytrzymania. Coraz bardziej się ściemnia, a my nie znaleźliśmy ani wody ani żywego zwierzęcia. Nagle dochodzimy do końca drogi, i naszym oczom ukazuje się pomalowana na czerwono szopa, obok wielki baniak pewnie pusty, po drugim boku stary budynek mieszkalny, a z tłu zagrody na zwierzęta.Każdy z naszych sojuszników zrozumiał co to za miejsce. Znaleźliśmy Farmę.
 -Lepiej tam nie idźmy !-mówię.
 -Posłuchaj, będąc tu jesteśmy otwarci na ataki wszystkiego z zewnątrz, nie zapowiada się dobrze brak fauny, tam możemy chociaż się bronić-oznajmia Tel.
 -Dobra, może lepiej chodźmy zanim mrok przysłoni nam wzrok-mówi chichocząc Lana.
 Gdy wchodzimy przez zapleśniałe stare drzwi domu mieszkalnego, zauważam na drewnie grzyba ale to nie kamienny czyli jest jadalny. Pierwszy dobry znak, ale wcale aż tak dobrze się nie zapowiada bo podłoga cała skrzypi a wszystkie meble porośnięte są roślinnością.
 -Możemy zjeść grzyba, nie jest trujący.
 W salonie panuje dziwny chłód, dookoła spróchniałe deski łamią się pod naszym ciężarem, kuchnia jest mała ale bardziej śmierdząca niż inne części domu które zwiedziliśmy. Łazienka jest spora, a dużo przedmiotów w niej jest porośniętych grzybem i paprociami i wszystko sprawia efekt spokojnego miejsca nieżądnego krwi lecz miejsca gdzie mieszkają magiczne stwory rodem z bajek o elfach.
 -Jest jeszcze góra, strych, stajnia, chlew, szopa i piwnica. Podzielmy się na dwie drużyny. Ja pójdę z Marylin obczaić górę a wy dziewczynki przeszukacie piwnice-oznajmia Tel.
 -Dobrze profesorze-mówi Lana.
 To jasne, unika mnie, i to właśnie mnie najbardziej rani. Ale ja dziś umarłam ! Chyba zasłużyłam na chwilę spokoju.
 Wychodzimy na zewnątrz bo tam znajduje się wejście do piwnicy. Strach miesza się z łupaniem w głowie które wciąż odczuwam. Na dworze jest już niewiarygodnie ciemno,gdyby nie księżyc nic bym nie widziała. Kiedy już  stoimy przy wejściu okrytym dwoma wielkimi płachtami, ciemność rozbija hymn panem i nagle pojawiają się twarze trybutów, od czasu do czasu Lana śmieje się a ja wiem że to ona ich zabiła. Łącznie zginęło trzynaście trybutów, Adam trybut z jedynki, Dziewczyna z trójki, cała czwórka, chłopak z piątki,  , cała ósemka, oboje z dziewiątki, oboje z jedenastki i oboje z dwunastki. Cała trzynasta już nie żyją została, zostało nas jedenastka, Chwiecko, Crasch, Lana, Tel, Merlin, Hank i partnerka z jego dystryktu, Rail, ja, Florence i Trawis.
 Piwnica śmierdzi stęchlizną, nic nie widać poza strefą którą oświetla księżyc. Nagle z tyłu coś łomocze i mrok przebija różowe światło bijące z fluorescera. Oświetla on buzię Lany, a ja zastanawiam się czy mogę jej zaufać. Nie mam wyboru więc idę wprost ciemnej otchłani. Lana daje mi drugi fluorescektor , po czym idę dalej.
 Teraz przy większej widoczności to miejsce mnie przeraża. Na środku obszernej piwnicy, jest stół z piłą mechaniczną, dostrzegam rękę lany wystawioną w kierunku broni. Po bokach ustanowione są różnego rodzaju sprzęty ogrodowe, zaczynając od. Grabi a kończąc na obszernych nożycach ogrodowych.
Rozglądając się tak po obszernym pokoju tonącym w brudzie zauważam coś szkarłatnego parę cali ode mnie na podłodze. To krew. Strużki zakrzepłej cieczy prowadzą w prost do drzwi ukrytych, wręcz niewidocznych dla oka w ciemności. Mówię o tym lanie i zgodnie dzierżawić broń podążamy na przód otwierając przejście.
 Smród rozkładu we wczesnym stadium panuje w tym miejscu.
  Fluorescektory niespodziewanie zaczynają gasnąć a ja przeczuwam zagrożenie gdy coś przebiega koło mojej łydki. Na szczęście Lana po omacku odnajduje latarkę. Krew zastyga mi w żyłach. Pot leje się stróżkami z mojego ciała. To niesamowite, od początku igrzysk nawet nie minęła doba co w tym czasie ja wraz z trzynaściorgiem innych trybutów zginęliśmy, ten dzień jest wyczerpujący stresujący przerażający i nieludzki.
 Lana powoli wyciąga latarkę którą wyciągnęła ze swojego plecaka, a ja żałuje że to zrobiła. Naszym oczom ukazuje się scena rodem z horroru, co przeraża mnie nawet jak na igrzyska to za dużo. Dookoła ściany umazane były krwią, a na podłodze gdzieniegdzie leżały ludzkie wnętrzności. W rogu pustego pokoju stoi mały stoliczek, odważam się do niego podejść a w tedy nagle odskakuje do tyłu
-O kurwa ! Lana nawet tam nie podchodź, wolisz tego nie widzieć-mówię przerażona.
 Ale i tak podeszła a jej istocie ukazał się identyczny widok co mi czyli głowa trybutki z ósmego dystryktu. Krew zakrzepła jej już a twarz ułożyła się w dziwny grymas przerażenia. To był cios, wiedziałam że Kapitolczycy zdolni są do mordowania dzieci ale żeby zrobić coś tak ohydnego ! Nie miała więcej niż czternaście lat. Oni wszyscy są bezlitośni. Jej śmierć musiała być straszna, cierpiała a coś tu ją zabiło, hmm nie to złe słowo raczej rozwaliło. Ciekawe jak zapakują jej ciało do trumny.
 Nagle ogromny strach trzęsie mną tak przenikliwy jak panujący tu chłód, spoglądam na lane, nawet w jej oczach dostrzegam przerażenie. Obie słyszymy jak ktoś otwiera wejście do piwnicy,może to Tel i Marylin , proszę.
 Ale moje prośby spełzły na niczym bo słyszymy kroki jednej dużej istoty, to zmiech na pewno. Lana poprawia piłę, a ja szykuje rękojeść siekiery i obie szykujemy się na atak. Nagle latarka gaśnie, nie wiem czy to ona ją zgasza czy baterie się skończyły ale stoimy w milczeniu, śmierdząc potem i kipiąc strachem, jak w tedy gdy wjeżdżaliśmy na arenę.
 Nagle kroki cichną, słyszę przytłumione piszczenie szczurów na parterze nagle staję przed rozdzierającą i przerażającą sytuacją. Na karku czuję lodowaty powiew przeznaczenia i coś jeszcze, to chyba tak to czyjś oddech, cuchnący mięsem i stęchlizną. Już po nas ! Nie mam szans, to stoi tuż za nami i nagle pokój wypełnia fala światła.
 Ta istota włączyła pstryczkiem światło, nawet nie wiedziałam że w tym miejscu jest prąd, ale to mnie nie obchodzi bo właśnie w tedy czuję że to już chyba koniec, sytuacja bez wyjścia więc postanawiam się obrócić i spojrzeć temu prosto w twarz czy co to tam ma.
 Ma dwa metry, cały łysy pokryty chyba cienką skórą. nie dostrzegam oczu na jego gładkolicej czaszce za to są na niej dwie szpary imitujące nostrza, nienaturalnie wykrzywiona buzia która ma dużo ostrych zębów i dostrzegam jeszcze ogromnie długie palce u rąk zakończone szpikulcami na których zakrzepła krew, a na samych dłoniach od wewnętrznej strony znajdują się oczy, wielkie piwne. Stwór przeraża mnie, jest taki człowieczy a jednak miota nim instynkt wbudowany mu przez Kapitol, istnieje tylko po to by zabijać. Wtedy nagle ku mojej zgrozie rzuca się na mnie powalając mnie na Ziemię. Lana odpala Piłę z zamiarem odcięcia temu głowy ale gdy tylko ostrze dotyka skóry bestii, broń rozlatuje się na kawałki. Wtedy już wiem że jedynym sposobem jest ucieczka, dla mnie niema już ratunku ale może inni zdołają przeżyć.
 -Uciekajcie!-krzyczę po czym słyszę już tylko kroki piętro wyżej, nagle rozlega się wybuch i farma staje w płomieniach.

Istota