7/17/2014

ROZDZIAŁ 12 Umowne granice między przyjaźnią, miłością i nienawiścią.

Ten rozdział jest bardzo dobry( tak oto stwierdzam ja :D )i mogę być z niego dumny patrząc na pierwszy. To ostatni rozdział być może tego miesiąca :O więcej w zakładce Aktualności. Dedykował bym komuś rozdział, ale nie lubię tego robić bo w książce się dedykuje całość, a nie rozdział tag więc będę leciał dedykami w epilogu :D. spojler-(Końcówka tego rozdziału jest mega dziwna ale wiedzcie że to arena a nie park w środku miasta).



                                                                  Rozdział 12


Słońce powoli wschodzi w piekle na ziemi. Budzę się rozglądając dookoła. Zasnęłam na dworze koło ogniska i mojej sojuszniczki, która oczywiście nie próżnuje. Na zielonej polance w której się zatrzymaliśmy są kolejno ułożone dwa stosy drewna z potężnego drzewa rosnącego koło nas. W ogóle nie zwróciłam na niego uwagę, jest to łysy, potężny klon z bialutką korą. Wygląda potężnie wśród złocistozielonej kukurydzy. Naglę w głowie świta mi pewna myśl o której muszę powiedzieć Lanie.
-Hej, Lana-wołam ją bo nad brzegiem łowi ryby.
-Co ?-podchodzi do mnie.
-Patrz, te drzewo jest świetnym punktem obserwacyjnym-wyznaję.
-No i co z tego ?-pyta.
-A to że możemy szybciej dowiadywać się o atakach wrogów-szczepie ironicznie
-Posłuchaj kwiatuszku, jest trzeci dzień na arenie, a zawodowcy jeszcze nas nie zabili, wiesz dlaczego ? Wiesz ?-pyta notorycznie.
-Nie wiem-przyznaje niechętnie.
-Bo się nas boją i dlatego nie mamy co się czaić na drzewie-znów zaczyna.
-Och, ciebie trudno do czegoś przekonać co ?-pytam znając odpowiedz.
-Za cholerę trudno-uśmiecha w swym klasycznym wyrazie szczęścia.
Ale ja także jestem uparta i jak małe dziecko zabieram bułkę, butelkę wody i rybę, po czym wchodzę na sam czubek drzewa co zajmuje mi około pięć minut bo roślina jest przeogromna. Z góry rozlega się majestatyczny widok. Niebo jest czyste jak ocean, tylko sztuczny obraz słońca tańczy na nim paląc nas, mieszkańców areny. Gdzieś tam chen widzę drzewa, to chyba ten bór o którym opowiadała nam Marylin. Arena jest mała w tym roku, ma może dziesięć kilometrów ? Może mniej ? Nieważne bo i tak miliony kolb kukurydzy szeleszczą na wietrze bacznie obserwując mnie. Gdzieniegdzie widzę sępy latające najpewniej wygłodniałe. Zauważam także duży kopiec nie wiem czego ale jest oddalony o dwieście metrów, nie zagraża nam cokolwiek w nim jest. Róg obfitości oddalony jest chyba parę kilometrów z tond bo go nie dostrzegam, gdyby nie była to kopuła gdzie zginąć ma 23 trybutów byłby to raj na ziemi. Mogłabym tu zostać zestarzeć się, wybaczyć Railowi ... nie ! Ja nie chcę o nim myśleć ! Ale jednak brakuje mi go, przyjaźniliśmy się tyle lat i wiem że w głębi nigdy by mnie nie zdradził.
 Mija godzina, dwie trzy, Lana zaczyna mnie wołać, ale ja ją ignoruje bo rozglądam się za innymi trybutami. Jest moją przyjaciółka, podobną do Kerii ale znacznie bardziej zaufaną. Mam nadzieję że wygra, wierze w nią a ona we mnie.
 Tak mija kolejny dzień, ja się dąsam bo Lana nie posłuchała mojej rady, ale ostatecznie daję za wygraną. Wieczorem pieczemy ostatniego ptaka i liczymy co nam zostało. Noktowizor, sieć, wędka, kosa, zniszczony namiot, dwa potargane śpiwory, siedem butelek z wodą, jedna fiolka z jodyną, trochę kawy, siekiera, piła, pół kostki sera i z sześć zapałek, jeszcze parę marchwi i papryki. To dużo, ale dziś to ja będę stać na warcie. Słońce zachodzi, Lana kładzie się spać, a ja rozpalam ognisko, po czym podgrzewam wodę i robię sobie kawę. Ach ten rozkoszny smak teraz przemienia się w nutę zmęczenia, powoli moja głowa opuszcza się a resztki napoju z butelki rozlewają się na trawie. Nie opieram się temu uczuciu, pochłania mnie całą. Nagle słyszę szelest. Budzę się i automatycznie chwytam za siekierę, spoglądam na niebo i stwierdzam że spałam około 4 godzin bo niebo powoli jaśnieje. Ale wewnątrz mnie nadal tli się ciemność i wspomnienie mordowanych dzieci pod rogiem obfitości oraz tą przedziwną istotę na farmie. Kolejny szmer wstrząsa mną jak dziecko grzechotką, teraz zaczynam się niepokoić, Lana jeszcze śpi, chyba ją obudzę. Gdy ją dotykam, jej oczy otwierają się, a palce przykłada do ust w geście uciszenia mnie, pewnie wie co się święci.
 Zakładam noktowizor i nagle zauważam dwie osoby stojące w kukurydzy obok przejścia do jeziora. Jedna z nich podpiera się drugą, są wyczerpani więc powoli sunę w ich kierunku. Lana także wstaje i postanawiamy mową gestów że okrążymy nasze ofiary, oczywiście ja nie mam zamiaru zamordować ich. Nagle gdy już są otoczeni słyszę ich szept.
 -Tel -przerywa ktoś stłumionym kaszlem.- Nie znajdziemy ich, jeśli natknęliśmy się na Hanka lub zawodowców to po nas.
-Spokojnie-podchodzę do nich.-dobrze trafiliście.
 Lana także wychodzi z ukrycia i razem z sojusznikami idziemy do obozu. Tam już dokładnie się im przyglądam.
 Marylin chyba jest chora gdyż ma niezwykle bladą nawet jak nią, ma także blizny na twarzy i rękach. Jej włosy skleiły się od potu i krwi,  a jej cienie pod oczami świadczą o wielu nieprzespanych nocach. Sam jej wyraz twarzy szepcze o ciężkich przeżyciach. Co się stało z tą roztrzepaną dziewczyną w ośrodku szkoleniowym ? Właśnie w tedy robi mi się głupio że zamiast ich szukać tylko się martwiłam w ciepłej kryjówce. Tel natomiast ma wielką szramę na twarzy i brakuje mu trzech palców u rąk. Po pewnym czasie siedzenia w ciszy przy ognisku w naszym obozowisku mam zamiar zadać pytanie.
 -Co się właściwie stało po tym jak się rozdzieliliśmy ?-pytam mając nadzieję że to nie okaże się błędem.
 -No wiesz, my poszliśmy na górę zbadać teren i gdy już mieliśmy wracać rozległ się upiorny wrzask stwora, usłyszeliśmy jak powoli wchodzi do was, do piwnicy. Szybko pobiegliśmy na strych i przez dziury w deskach zauważyliśmy tą istotę trzymającą Johne, Tel jak na skrzydłach szybko popędził na tyły farmy gdzie z okna zauważyliśmy beczki z benzyną. Podpiął to dziwne urządzenie tak jak w tedy do ciebie licząc że wybuchnie. My ukryliśmy się w garażu który był nieopodal, wcześniej nawet go nie dostrzegliśmy, ale tam było coś jeszcze, samochód-mówi i urywa w pół zdania z mojej winy.
 -Jak to ? Nie widzieliśmy żadnych śladów opon ?-pytam.
 -Bo pojechaliśmy w przeciwnym kierunku od przyjścia tu a wy pobiegłyście w lewo, mniejsza. Wracając do historii, nagle wybuch wstrząsnął tym miejscem i  odjechaliśmy mając nadzieję że przeżyliście. Na  szczęście Tel umie kierować, mi zostało oglądać widoki płonącego grobowca dawnych sojuszników. Arena jest niezwykle duża bo jechaliśmy aż dwadzieścia kilometrów dalej gdy dotarliśmy do klifu, ciągnął się w z dłuż i w szerz. Po drodze musieliśmy walczyć z tymi pieprzonymi latającymi gnojami, komarami. Ale gdy już dotarliśmy do urwiska, rozpaliliśmy ognisko i to był błąd. Zwabiło to te latające potwory, wszędzie zmiechy sępy, te blizny to właśnie od ich szponów, Tel zapłacił za to palcami. To było straszne, po wszystkim mieliśmy chociaż mięso, ale woda szybko się skończyła i musieliśmy zrobić coś ohydnego, wypić krew zmiechów, a na dodatek zjadłam jeszcze kolbę tej skurwionej kukurydzy, pewnie jest zatruta- ja i Lana od razu reagujemy wymiotnym gestem, a ona kontynuuje zbolałym głosem.- Siła przetrwania co ? Tel wypił mniej i nie żarł kukurydzy to chyba zaważyło że to ja jestem zarażona jakimś chujstwem. Moja godzina niedługo wybije, ale w śród waszej trójki jest jeden zwycięzca, wiem to po prostu wiem.
 Tymi słowami kończy nasz wspólny wieczór bo oboje z Telem zasypiają. Słońce wschodzi więc ja z przyjaciółką nie próżnujemy. Najpierw zajmujemy się gośćmi. W plecakach mieli tylko zasuszoną bułkę, butelkę krwi której nawet nie tykamy i jakąś maź w flakoniku, może lekarstwo ? Smaruje nim obydwu i poruszam się w stronę wody by się wykąpać, oddalam się bardzo aż jestem już przy drugim brzegu, gdyby nie jezioro nieopodal mojego domu nigdy nie nauczyła bym się pływać. Po drugiej stronie jest podobnie, mała plaża i znów szereg kukurydzy. Zaryzykuje postanawiam zanurkować. Gdy otwieram oczy pod wodą jest niebywale czysto, kolorowe ryby pływają tu i tam, z daleka dostrzegam ośmiornice ale one chyba nie zamieszkują jezior więc z obawy przed atakiem wynurzam się z ciepłej toni na powierzchnie. Jestem po drugiej stronie jeziora. siedzę tu na piasku gdy nagle rozlega się wystrzał z armaty. Rail ! myślę bezsensownie o moim wrogu, ale serce przestaje mi bić na sekundę, chyba go kocham. Nerwowo spoglądam na drugą stronę, ale zauważam że wszyscy żyją i tak samo jak ja są przerażeni. Wypatrują mnie na co ja odpowiadam machaniem ręką. Nagle rozlega się dudniący głos Caesar.
-Witajcie trybuci ! Mam zaszczyt zaprosić was na ucztę, ale nie byle jaką tylko wyrafinowaną związaną z rzeczy których teraz najbardziej potrzebujecie. Rozpocznie się równo o szesnastej czyli za siedem godzin, powodzenia i niech los zawsze wam sprzyja !-dudni głos Caesar.
 A więc została dziewiątka trybutów jeszcze tylko jeden zginie i rozpoczną się wywiady, ciekawe kto teraz umarł, oby nie Rail ? Znów wskakuje do ciepłej jak wszystko w tym miejscu wody, w ciągu dziesięciu minut dopływam do obozu, a moi sojusznicy coś omawianą.
 -Hej i co tam ?-pytam beztrosko.
 -Hej ? Co tam ? Ty wiesz że myśleliśmy że zginęłaś ?! Mniejsza -uspokaja się.-Wymyśliliśmy plan-dodaje z oburzeniem.
 -Jaki ?-pytam wyczuwając frustrację sojuszników.
 -Dziś o szesnastej zgodnie z prognozami odbędzie się uczta przy rogu obfitości, a tam już będą na nas czekać zawodowcy, ich jest może z piątka nas czwórka, ale może jeden z nich właśnie zginął, miejmy nadzieję, obstawiał bym że zginął Rail.
 Rail, tylko o nim teraz myślę, czy on ma jakiś chory plan by mnie uratować ? Czy tylko udawał ? To nieważne bo wiem teraz że tylko jego kocham. Telem jestem zauroczona, a on na nieszczęście żywi do mnie głębokie uczucie. To o Railu pomyślałam gdy był wystrzał z armaty nie o Telu. Potrzebuje osoby która mnie ochroni, a nie będzie potrzebować mojej siły, muszę wreszcie to sobie wbić do głowy że ze wszystkich osób najbardziej kocham Raila. Mój wróg jest moim jedynym pożądaniem. Muszę się z nim zobaczyć, nagły głód serca mi to nakazuje, a ja jestem jego bezwładną niewolnicą. Czymże jest nienawiść przy potędze miłości ? Niczym, tylko gwiezdnym pyłem wśród nieskończoności ziemi ale jednak przenika niekiedy w nasze umysły i niszczy każde nawet najskrytsze uczucie. Ale nie nasze, bo nasza miłość jest jak kryształ, jakoś znajdę sposób na wydostanie z tond Raila. Muszę się stać dziewczyną o lwim sercu, jak w mej piosence.

Muszę stać się dziewczyną o lwim sercu,
Gotową do walki,
Zanim jeszcze dokonam ostatecznej ofiary.

Tak, teraz już rozumiem i jestem gotowa do ostatecznej ofiary, miłość istnieje nawet o śmierci powiedział ktoś kiedyś, mam nadzieję że miał rację, ale co mnie to i tak nie miałam w planach wygranej. Postanowione, dziś muszę opuścić swoich przyjaciół zanim stwierdzę że zagrażają wygranej Raila, a zdarzy się teraz idealna sytuacja bo przecież idziemy  pod róg obfitości.
 -Halo Johna ! Słyszysz ?-nagle ktoś wybudza mnie z głębi umysłu.
 -Co ? Tak, tak tak dziś o szesnastej idziemy-potwierdzam nie mając pojęcia o czym rozmawiają.
 -No właśnie chodzi o to że  nie-mówi tel zbolałym głosem.
 -Gdzie  Marylin ?-pytam.
 - W tym co zostało z namiotu, posłuchaj nie przeżyje do nocy. Krew ptaków była zarażona jakimś cholernym wirusem, może pod rogiem będzie lekarstwo. Ale wiesz iść całą czteroosobową grupą to jak wyrok śmierci więc idziemy tylko ja i Lana. Zrozum ty robisz czasem różne głupstwa, a my szybko i dyskretnie podkradniemy rzeczy-mówi wyczuwając moje oburzenie.
 -Bezczelność-wzburzam się.
 -A co jeśli zawodowcy odkryją nasz obóz kiedy my będziemy pod rogiem ?  Marylin będzie bezbronna, ukradną wszystkie rzeczy. Zostań proszę jak nie dla mnie to choć dla Raila-mówi, a treść mną wstrząsa.
 -A co ty niby sugerujesz ?-pytam podejrzliwie ?
 -Jak powiedziałem imię Rail wtedy zawiesiłaś się, rozumiem kochasz go a ja chcę tylko twojego szczęścia.
 -Nie wiesz sam czego chcesz, a co dopiero co ja chcę !-krzyczę.
 -Wiem tyle że gdy dalej będziesz się tak drzeć to śmierć jest bliska-ma rację szepcząc.
 -No dobra zostanę z nią, ale jak Tel chcesz mi wywinąć jakiś numer to nie ręczę za siebie-mówię podejrzliwie na co no kiwa głową, napewno go to zabolało.
 Może właśnie Tel chce mnie zabić ? Najpierw wzbudził moje zaufanie później uczucia a teraz przy dobrej okazji poderżnie mi gardło. Chyba zaczynam wariować, staje się nieufna, zdziczała, pierwotne instynkty już niedługo wezmą nade mną górę, a w tedy już niezostanie nikt, naprawdę nikt kogo bym  kochała. Czuję że już niedługo będę musiała poznać granice między uczuciami, a instynktem lecz każda granica jest umowna. Możemy je w każdej chwili przekroczyć, ale to także ma swoje  skutki, rozterki, bul i tym podobne mieszają się we mnie jak jedna wielka breje. Co mam dalej robić skoro wiem że każdy następny ruch może być opłacony moimi przyjaciółmi ? Dlaczego nie moglibyśmy żyć w  świecie bez cierpień, bez głody, bez zła ? Te myśli prowadzą tylko i wyłącznie do samobójstwa, ale jeszcze nie teraz jeszcze nie tu. 
 Dochodzi już piętnasta, Lana i Tel szykują się do wyprawy, a ja siedzę zafochana o ile istnieje takie słowo. Dąsam się do czasu kiedy się ze mną żegnają.
 -Spójrz na mnie Johna, Patrz !-Krzyczy Lana.- Jeśli się więcej już nie spotkamy na tym świecie, pamiętaj musisz wygrać, dla mnie. Obiecujesz ?-pyta.
 -Tak-mówię niechętnie bo wiem że kłamie.- Pa-żegna się.
 -Hej, jak coś to spotkamy się po drugiej stronie-dodaje ze swoim klasycznym uśmieszkiem lekko podnosząc wargę do góry odsłaniając perliście białe zęby.
 -Oczywiście-nagle zaczynam się strasznie denerwować o Lane.
 -Do zobaczenia Johna-całuje mnie w usta, ale tym razem nic nie poczułam oprócz tego że zdradzam Raila.
 Co się ze mną stało ? Jeszcze chwilę temu kochałam Tela a teraz już go nienawidzę ? Teraz będę miała dużo czasu na przemyślenia bo zostaję z  Marylin. Niepewność. Strach. Ból w sercu, to wszystko co teraz czuję oprócz niebywałego gorąca panującego na arenie. Słońce praży nas gdy tak siedzimy bezczynnie w ciszy, wiem że nie śpi. Mija godzina dwie, cztery a ja coraz bardziej się martwię Marylin blednieje, słońce zachodzi, powinni już dawno być ! Nagle słyszę wystrzał z armaty. Krew krzepnie mi w żyłach, ręce na mojej głowie coraz bardziej zaciskają się na mojej czaszce. Wszystko w okół traci kontury, wiem że jeden z sojuszników lub zawodowców mógł umrzeć ale najgorsza jest myśl o utracie ukochanego, tak się boje, cholernie się boje. Mija następna godzina,  Marylin zmieniła kolor do świeżej pietruszki. Ona umiera, widzę to w jej oczach, które właśnie się otworzyły. Co się stało z tą dziewczyną rozchichotaną w Kapitolu trochę przypominającą Lane ? Jak bardzo widma śmierci potrafią przemienić uśmiechniętą zdrową dziewczynę w ponure umierające warzywo ? Jak Kapitol może z takiego cierpienia czerpać satysfakcję ? Czy przed mrocznymi dniami także rządziło takie bestialstwo ?
 Nagle moje rozmyślenia przerywa jęknięcie  Marylin.
 -Wytrzymaj, jeszcze tylko chwila-mówię choć wiem że pomoc może nie nadejść.
 -Przestań nie jestem głupia, słyszałam wystrzał, już po nich. Z resztą pomnie też-kaszle.
 -Nawet tak niemów !-krzyczę
 -Nie oszukujmy się, zginę jeszcze dziś, już prawie noc, zaraz twarze Lany lub Tela-wyznaje podniesionym głosem, jest jakby to był dla niej kiepski żart i zaraz miała uciec z tego miejsca.
 -Przestań ! Dla mnie też to jest trudne !-mówię.
 -Ja nie chcę widzieć kto umarł ! wole sama umrzeć, teraz szybciej zanim choroba mnie pogrąży !-wydziera się na mnie 
 -Czy ja cię dobrze rozumiem ? Chcesz bym cię zabiła ?-pytam.
 -Wiem jak to brzmi, ale czuję, po prostu wiem że zaraz umrę a te cierpienie, które teraz nie daje mi spokoju jest straszne, skróć moje męki ! Trzymasz przecież siekierę w ręce ! Zrób to ! Wolę zginąć szybko niż cierpieć choćby jeszcze sekundę !-krzyczy przerażając mnie swoją prośbą.
 -Nie ! Zwariowałaś-podnoszę się nad nią z siekierą ale nie chcę jej zabić tylko uświadomić że może przeżyć.-Jesteś niewiarygodnie głupia ! Oni zaraz przyjdą i cię uratują a w tedy będziesz dziękować że cię nie zabiłam-nagle się podnosi ale ja ją powalam na ziemie, w takim tempie długo nie wytrzyma.- Leż i nie wstawaj dobra ?
 -To ty jesteś niewiarygodnie głupia ! Oni zginęli ! Albo zaraz zginą ! I jesteś zbyt słaba by kogoś zabić !-jej słowa zapadają głucho wśród kukurydzianej widowni.
 -Brak mi słów do ciebie, to ty jesteś słaba, boisz się śmierci ! Ja zginęłam już raz ale przyjęłam to z odwagą a nie ze strachem ! Ludzie boją się tego słowa ale ja już nie ! Śmierć Śmierć Śmierć-krzyczę jak wariatka
 -Jesteś pierdolnięta ! Głupia dziwka która nawet nie umie dobrze poderwać faceta ! A może jesteś lesbą co ? Choć popieprzymy się skoro nie chcesz Tela ani Raila !-wydziera się i powoli wstaję, tego już za wiele muszę wylać swoją nienawiść
 -Dobra szmato chcesz śmierci to będziesz ją  miała !-Krzyczę i ostrzem siekiery przecinam jej szyje
 Z poprzecinanych żył i tętnic tryska krew, ja nie zważam na armatni wystrzał, wciąż siekam jej ciało na kawałki. Jak szybko z sojuszniczek stałyśmy się wrogami ? W ciągu sekundy przez słowa, głupie puste słowa zginęła i tak nie miała szans. Moja pierwsza ofiara, obiecywałam sobie że nikogo nie zabije, że będę tylko działała w obronie, a teraz złamałam własne przykazania. Kleczę nad ciałem  Marylin cała we krwi i gotując się ze złości, to wina Kapitolu, ale moja zasługa w tym jest większa. Wstaje kipiąc czystą agresją, złem, stałam się potworem. Mam jej krew na rękach. Teraz reaguje moje ciało, zaczynam krzyczeć i piszczeć biegnę na plaże gdzie się myję pośpiesznie. Czas uciekać, bo niby co powiem reszcie gdy wrócą ? Hej zabiłam  Marylin bo mnie wkurwiła lub przybył Rail i odciął jej głowę, a ja czekałam grzecznie aż se pójdzie ? Koniec kłamstw, czas ucieczki.
 Powoli pakuje rzeczy, jeden największy plecak do niego rzucam marchwie, paprykę, parę ryb, trzy butelki z wodą, biorę jeszcze mały pojemniczek gdzie nalewam trochę jodyny z fiolki. Mój cały ekwipunek plus siekiera i sieć. Morderczyni, morderczyni, morderczyni łomoczą mi w głowie chóry głosów. Nagle na niebie rozbłyska godło oraz hymn i pokazują się twarze trzech ofiar, najpierw Chwiecko z pierwszego dystryktu,  Marylin z piątki i Hank z szóstki, czyli w grze pozostało jeszcze tylko siódemka trybutów, Crash, Lana, Tel, ja, Rail, Florence i Travis. Teraz zaczną się wywiady z naszymi rodzinami i przyjaciółmi. Rozglądam się ostatni raz po dawnym obozowisku. Zgliszcza ogniska gasną, reszta pozostawionych przeze mnie rzeczy jest schowana pod resztkami namiotu, a obok leży martwe ciało i głowa  Marylin, wszędzie zakrzepła już krew a muchy zaczynają się zlatywać, potężne łyse drzewo wybija się ponad kukurydzę, a wodna toń na brzegu powoli kołysze się w ciemności. Zakładam noktowizor i znikam w roślinności, uciekając przed wspomnieniami, choć wiem że nimi nie da się uciec. Teraz już wiem że przekroczyłam umowną granicę bez paszportu, gdy spotkam następną osobę nie będę miała wyboru, muszę ją zabić by Rail zwyciężył.