9/11/2014

ROZDZIAŁ 16 Najtwardsze z serc.

  To już przedostatni rozdział :')  + Epilog ... Strasznie szkoda mi opuszczać to miejsce (już niedługo :'( ), Ale to jeszcze nie pożegnanie więc spoko kochani ;*     Kończę zanim wybuchnę płaczem więc Bajo :*.

Ps:później poprawię błędy, jak znajdziecie = piszcie !



                                                                 Rozdział 16


Więzy, które mnie trzymały spłonęły. Uczucia, których pragnęłam zniknęły. Ludzie których ceniłam zginęli.
 Odbiegam szybko od ognia, piszcząc przy tym niemiłosiernie. Jestem żywą pochodnią, ale szybko zrzucam spodnie i bluzkę na kukurydzę, które podpalą następne i następne...
 Ja nie mam czasu na gaszenie pożaru i opatrunek ran, muszę zabić ten ostatni już raz. podchodzę do kałuży krwi pozostawianą przez Florence i biegnę szybko ich tropem, pamiętam dobrze tą drogę, prowadzi nad jezioro.
 Najpierw całą poparzona z  idę powoli naprzód, później zaczyna się walka o przetrwanie. Znów ogień mnie atakuje, przebijając mrok rozpościerający się na niebie niszczycielski żywioł trawiący kukurydzę ... Diabeł się po mnie upomina. Zaczynam biec.
 Płomienie, najpewniej dla większego efektu podsycane przez kapitol gonią mnie, są już tylko trzy metry za mną. Pędzę najszybciej jak mogę ale one wciąż są za mną. Zatrzymuje się. Wsłuchuje się w cisze i wpatruje w widok.
  Wszystko  płonie i nagle dzieje się coś co przeraża mnie bardziej od ognia, to krzyki, krzyki zmarłych trybutów.
 Teraz przerażenie osiągnęło już swoje maksimum, głosy każdego zmarłego trybuta wzywają mnie pierwotnym zenem, Lana, Tel, Merlin, Crasha, Adama, Chwiecko, Travis,. Wszystkie te osoby i jeszcze nieznane mi głosy innych wołają o pomoc.
 Niespodziewanie wpadam na ziemię i czuję dławiący mnie pył drogi prowadzącą na starą farmę, wszystko w jednej chwili wszystko milknie i słyszę jedynie szybkie przedziejanie się istot przez kukurydzę.
 Chcę się poruszyć, udaje się ! Sięgam spokojnie po zapalniczkę leżącą w mojej kieszenie razem z nożem, to jedyna broń przeciwko istotą, one boją się jedynie ognia.
 Z niechęcią ściągam stanik jedyną część ubrania która oprócz bielizny nie spłonęła, kolejny raz jestem goła i ośmieszona. Owijam siekierę nim i podpalam, następnie pędzę szybo przed siebie tropem Raila. Nie dobiegam nawet trzystu metrów gdy z kukurydzy wystaje niemal ludzka ręka, lecz palce są zbyt długie, paznokcie również. Po chwili rozlega się krzyk.
 -Pomocy ! Johanna ratuj !-krzyczy Lana, to łamie mi serce i sieje spustoszenie w psychice.
 Muszę iść dalej drogą potępionych potworów, cały czas kierując płonącą siekierę w kierunku ręki. I nagle z każdej strony wychodzi tuzin rąk wołając pomocy, w głosach są też inne słabiej znane mi osoby jak i moi bliscy.
 Moja psychika rozlatuje się jak domek z kart bezpowrotnie zgniatając kartkę zwaną ''uczucia''.
 Teraz już niema odwrotu, albo zabije, albo zostanę zabita. Albo wybiorę uczucia albo instynkt, ale to raczej żaden wybór gdy już jedno wyjście zostało zniszczone.
  Pędzę najszybciej jak mogę, ale nagle czyjaś ręka chwyta mnie i upadam, dostrzegam za sobą istotę, identyczną jak na farmie. Czuję ten sam strach co wtedy, ale teraz się nie waham, płonącą siekierą roztapiam jego nogi, mogę to teraz zabić, ale niema czasu trzeba uciekać
  Biegnę najszybciej jak umiem, parę z tych stworów biegną za mną a reszta porusza się w kukurydzy krzycząc. Słyszę chlupot jeziora i przedzierający się przez wszystkie wydźwięki autentyczny krzyk Florence po czym rozlega się wystrzał z armaty. Kolejne serce przestało bić. Czas na ostateczne starcie. Nagle wybiega wprost z kukurydzy on.
 Krzyki cichną widocznie organizatorzy postanowili zakończyć to klasycznie. Strach kolejny raz miesza się ze strasem i przerażeniem w wielką kleista breję spowalniającą moje myślenie.
 I stoimy tak w ciszy myśląc nad naszymi uczynkami, nad tym jak bardzo nawzajem siebie wyniszczyliśmy Dawne karykatury przyjaciół stoją naprzeciwko siebie, pozbawiane człowieczeństwa, zaszczute i zamknięte w klatce by nawzajem się pozabijać. Ale czy napewno to tylko wina Kapitolu ? Może wina stoi tez po naszej stronie ...
 Jak mam odróżnić prawdę od aluzji ? Jak mam przezwyciężyć strach ? Jak zrobić choćby krok dalej wiedząc że osoba, którą kocham próbuje mnie zabić ? Poprawiam siekierę szykując się do ataku i tak rozpoczyna się walka w blasku wschodzącego już słońca. Co chwila odparowuje jego ciosy, staram się nie patrzeć w jego śliczne brunatne oczy, gdy nagle słyszę krzyk Lany za plecami i myśląc że ona tam jest odwracam się. Spoglądam, ale nic nie dostrzegam. Po chwili czuje ból przebijający moje wnętrzności. Przegrałam.
-Tak oto kończy się kolejna tura niesławnych głodowych igrzyska-krzyczy Rail pewien swojej wygranej.-Biedna panienka Mason nie dała rady i ostatecznie poległa przez miłość i swoją własną słabość.
 To prawda. Rail wyciąga miecz z  moich żeber zadając mi taką fale bólu o jakiej nie wiedziała, oddycham coraz wolniej, świat lekko szarzeje.
 -A więc to koniec ? Już ? Nie masz pojęcia jaką radość sprawiało mi oszukiwanie cię.
 -J-jak możesz?!-pytam ze łzami w oczach i palącym bólem w żebrach.
 -A jak można zabierać zawsze to co należy się innym ? Tak mówię tu o wszystkim co robiłaś, moja rodzina, znajomi i całe miasteczko zapatrzone jest w ciebie jak w obrazek. Wiecznie stawiali mi cię za przykład i mówili otwarcie że lepiej by było gdyby to wspaniała Johanna była w mojej rodzinie niż ja !
 -Ja nie wiedziałam-nie wiem co powiedzieć, cała sytuacja wydaje się banalna. On chce mnie zabić bo jego starzy wiecznie mnie uwielbiali czego nie widziałam, żałosne ale prawdziwe.-  Postąpiłeś jak dziecko, widzisz teraz stoimy tu jako karykatury dawnych przyjaciół. Nie wiesz jak mnie ranisz.
 -A czy ty wiesz jak wszyscy dookoła mnie ranili ?! Wygram żeby pokazać że nie jestem słaby, tylko ty stoisz mi na drodze. Żegnaj.-syczy wbijając mi ostateczny cios w serce i rozsadzając mi zapewnię ważniejszy organ. Nagle z buzi i nosa zaczyna mi powoli lecieć krew, pokarm dla wampirów o których krąży tyle legend, ale to my wszyscy nimi jesteśmy naprawdę, poświęcając krew brata w zamian za swoją.
 -Pamiętajcie, najtrudniej jest pokonać siebie-odwraca się do mnie tyłem, to moja ostatnia szansa, mam jeszcze nóż w kieszeni.
- Nie Rail, najtrudniej jest pokonać ślepą miłość -szepczę mu do ucha po czym wbijam go raz po raz w plecy ofiary, upada na ziemię a ja razem z nim. Otwiera buzie i stara się wydać ostatnie tchnienie, ale nie udaje mu się, na arenie rozlega się ostatni wystrzał z armaty.
 Jego martwe brunatne oczy wpatrują się we mnie, dookoła nasza krew miesza się stygnąc i krzepnąc. Czuje się coraz słabsza, umieram, chyba sześćdziesiąte szóste głodowe igrzyska pozostaną bez zwycięzcy ... To była by odpowiednia kara dla Kapitolu jak i najłagodniejszy wyrok dla mnie.
 Mrugam coraz wolniej, oddycham coraz słabiej, myślę coraz trzeźwiej.
 Leżymy jak za starych dobrych czasów kiedy jeszcze żyłam w kłamstwie, niebo wydaje się takie realistyczne, poranny błękit wypada prześlicznie, ale jednak ma pewną skazę ... Nie to nie skaza tylko poduszkowiec przyleciał by uratować mnie, zwyciężczynie, ostatnie  serce które bije i przypomina ludzkie. To ja wygrałam choć tego nie chciałam, to ja przetrwałam wbrew wszystkiemu, to ja zostałam najtwardszym z serc.