8/30/2014

ROZDZIAŁ 15 Stałam się jedną z nich.

  Heloł kochani :* dawno nie było rozdziału co ? I dostałem kolejną nominację do LA (już czwartą która czeka na opublikowanie). Ten rozdział miał być już przedostatni, ale stwierdziłem że nie mogę tag szybko zakończyć przygody z tym blogiem, więc będzie jeszcze parę ... Ogólnie cierpiałem na rzadką chorobę, która zwie się ''brak weny''. Odzwyczaiłem się od pisania i dlatego rozdział taki :). Jutro biorę się za czytanie waszych zaległych blogów :*. Ale mi i tag się podoba (skromny ja) pamiętajcie że pisałem ko w CENZURA długo ;).

Ps: Jakby były błędy to sorry, nie mam siły sprawdzać ... Później poprawię :D.



                                                             Rozdział 15


Powoli otwieram oczy, nawet to jest niezwykłym wysiłkiem. Gdy udaje mi się to wreszcie zrobić podnoszę się i rozglądam. Dookoła panuje późne popołudnie lekko podchodzące pod wieczór, jestem na płyciźnie, a w powietrzu unosi się lekka woń śmierci, lecz wszystko głuchnie wśród chlupotu wody w błękitnym jeziorze.
 Wreszcie wraca do mnie pełna władza i powstaję strzepują z siebie pył i wysuszone liście kukurydzy. Ciekawe ile czasu tu przeleżałam ? Godzinę ? Dwie ? Dzień ?
 Wszystko jest takie ciche, spokojne niczym w raju, jednak to nie eden, nie ma boga ani węża jest tylko ciągła nierówna walka o życie kosztem innych. Nagle dzieję się coś dziwnego, spoglądam na jezioro gdzie po spokojnej tafli  skaczą małe rybki, przepiękne, a każda w innym pastelowym kolorze. Płyną w moją stronę, ale coś mnie w nich przeraża. Są za śliczne, zbyt bajkowe. Takie ryby nie występują naturalnie w jeziorach co oznacza że pochodzą z Kapitolskich hodowli. Zmiechy !
 Szybko cofam się jak najdalej od jeziora w głąb złocistej plaży i dostrzegam na mej ręce coś niewielkiego lecz jasnoczerwonego, to także jedna z tych rybek ! To ona mnie w tedy ugryzła, przez nią zemdlałam ! Wyrywam ją szybko co okazuje się błędem gdyż odsłania to dziurę w dłoni przez którą teraz sączy się krew. biegnę w przód nie zwracając uwagi na to w którym kierunku, byle jak najdalej od jeziora. Zaraz tam są moje rzeczy !
 -Stój głupia ! Zachowujesz się jak idiotka-krzyczę na siebie, chyba powoli mi już odbija.
 Zatrzymuje się i zauważam że kukurydza jest dziwnie biała, sucha, niebezpieczna. Siadam robiąc mały postój po czym znów ruszam w przeciwnym kierunku od jeziora.
 Mija godzina i zapada zmrok, boję się bo w ciemności może czaić się wszystko. Podążam spokojnie przez zasuszoną kukurydzę gdy nagle rozlega się okropny ryk i wystrzał z armaty, nikt nie musi mi nic mówić wiem że rozpoczął się finał.
 Zawsze, w każdych widzianych prze zemnie igrzyskach trybuci na sam koniec wracali pod róg obfitości, też muszę tak zrobić. Biegnę do czasu kiedy na kopule areny pojawia się twarz Tela i uginają się pode mną. Jak mogłam do tego dopuścić ? On zginął przeze mnie w nieszczęśliwej miłości, a ja wciąż próbuje uratować swoją ! Jak mogłam stać się tak obojętna na śmierć osoby, którą znałam ? Kiedy to nastąpiło musiałam być zbyt zajęta walką o przetrwanie.
 Idę przyśpieszonym krokiem z daleka od wrzasków istot, które pojawiają się i znikają w głuchym powietrzu. Są daleko co oznacza że jestem koło rogu obfitości, zza chmur wygląda księżyc kiedy nagle samotnie wychodzę na sam środek areny, wróciłam do punktu wyjścia gdzie wszystko się zaczęło i wszystko się zakończy.
 Spokojnym krokiem przechodzę przez dawny obóz zawodowców i szykuje się na atak. Nie muszę długo czekać bo nagle wprost z zalanych tunelów z pod rogu obfitości wychodzą Florence, Crash i Rail. Serce podskakuje mi do gardła, czuje ogromne napięcie i stras. Chyba zaraz wybuchnę.
 -To koniec topornico, pożegnaj się grzecznie z widownią- mówi co wywołuje uśmiech na mojej twarzy.
 -Litości i ty chcesz być zwycięzca ? To wszystko jest ukartowane, zaplanowane wygra Lana a ty zginiesz. Organizatorzy są naszymi bogami i to oni decydują kto przeżyje a kto nie- oznajmiam szykując się na odwet fizyczny.
 -Powiedziałem, gra skończona szmato !-Krzyczy i niespodziewanie rzuca we mnie nożem.
  Stoję jak wryta wpatrzona w obojętną reakcję Raila. Czas zwalnia, czuję każdy podmuch wiatru, słyszę sztylet przecinający powietrze tuż przede mną, a więc kolejny raz jeden słaba, nie potrafię się obronić.
 Nagle tuż przed moją twarzą przelatuje tarcza osłaniając mnie przed sztyletem, Lana mnie uratowała !
 Czas na kontratak, wymieniamy z laną niespokojne spojrzenia i ruszamy na swoich przeciwników. Moja sojuszniczka wzięła na cel Crasha i Raila, ja Florence. Mam nadzieję że Rail ucieknie. Biegnę ku mojemu największemu wrogowi.
 Flo zdążyła wyciągnąć już nóż kucharski i rozpoczyna się walka. Wymachujemy i unikamy nawzajem swoich śmiertelnych ruchów. Tym razem walczę żeby zabić. Odcinam jej siekierą ucho na co ona pozbawia nie palca. To się nazywa krwaw koniec. Jesteśmy cali we własnym płynie, dławimy się nim próbując nieudolnie walczyć aż wreszcie wbijam jej własny nóż w jej ramie i cicho szepczę.
-Zadarłaś, nie z tą osobą co trzeba ruda szmato.-po czym odchodzę, była godnym przeciwnikiem niech umrze w pokoju mówię w duszy choć i tak jej nienawidzę.
 Gdzie jest Lana ?! Gdzie ona jest ? Chyba pobiegła do tunelów, Rail także zniknął gdzieś.
 Jestem już w zalanych jaskiniach pod rogiem obfitości i na moje szczęście znajduje tam Lane całą, lecz walczącą o swoje życie z Crashem. Zamierzam jej to ułatwić. Gdy już jestem metr od niej kończy się bratobójcza walka drugiego dystryktu, moja przyjaciółka przeszywa miednice Crasha mieczem, a następnie odwraca się w moją stronę stojąc nad brzegiem głębokiej wodnej toni. Podchodzę do niej, ciesze się że udało jej się przeżyć. Sztuczna błogość trwa ale zaraz... Żadna armata nie wystrzeliła, czyli każdy zawodowiec jeszcze żyje. Gdy stoję tak zamyślona nagle dostrzegam wzrok Lany, i nagle odpycha mnie w bok przyjmując uderzenie miecza, który szybko wyciąga i wbija raz jeszcze na wpół żywy Crash. Biorę siekierę w ręce i bezlitośnie rozłupuje mu czaszkę i rozlega się wystrzał z armaty. Przyjaciółka pada głucho na ziemie ciężko oddychając.
-Wiesz Johna przetrwałam prawie całe igrzyska, ale byłam tak samo głupia jak reszta zawodowców. Mu tylko udajemy twardych, zabijając żadne z nas tak naprawdę nie czuje satysfakcji, ja modliłam się o każdą ofiarę, którą zabiłam. Wierzysz w Boga kwiatuszku ?-pyta.
-Nie-odpowiadam skruszona.
-Czemu ?-pyta uśmiechając się.
-Bo gdyby istniał nie pozwolił by na takie okrucieństwo, nasz dystrykt nie zna słowa miłosierny Bóg
-To źle, widzisz w naszym dystrykcie modlimy się bardzo często. Oczywiście nie wszyscy ale większość tak. jesteśmy na zewnątrz bezduszni ale wewnątrz złamani, nie warto być najjaśniejszą gwiazdą. Pamiętaj kwiatuszku twardzi jak skałą, jak skała się kruszą.-szepcze po czym uśmiecha się w jej typowym wyrazie twarzy, ostatni raz w jej życiu. Wystrzał z armaty przeszywa głucho całą arenę.
 Na ten jeden monet wystrzału świat zamarł raz jeszcze, nie żyje największa twardzielka. Nie żyje największa wariatka. Nie żyje najpiękniejsza dziewczyna. Nie żyje moja przyjaciółka.
 Klęczę nad jej ciałem, łzy spływają mi po policzku. Dlaczego ? Jak to możliwe że już nigdy nie usłyszę jej głosu ? Dlaczego ? Jak jej Bóg mógł dopuścić do tak strasznego czynu ? Nie mógł bo go nie ma.
 Jej ciało stygnie, robi się coraz bledsze. Jej uśmieszek zamarł na wieki. Łzy ciekną mi na jej ciało, jestem bezsilna. Próbuje wstać ale nie udaje mi się, padam niezdarnie wybuchając i wymachując siekierą na oślep. Ta śmierć ze wszystkich uderzyła mnie najbardziej, czuję pustkę w sercu które zajęła moja przyjaciółka i wiem że nigdy się nie zapełnić.
 Teraz nie zostało mi już nic jak tylko zakończyć mój samobójczy plan, nie mam już nic do stracenia. Powoli wyczołguje się z podziemnego grobowca, spoglądam w sztuczne niebo na którym  Księżyc jest w nowiu, a chmury nawet nie śmią go zasłonić.
 Tam gdzie porzuciłam Florence leży już tylko kałuża krwi, czy to możliwe że nie usłyszałam armatniego wystrzału ? Bardzo możliwe, teraz każda cząstka mego ciała pragnie śmierci, boję się że może nie nadejść.
 Obchodzę jeszcze raz okrąg i czekam aż coś się zdarzy ale jednak nie dzieje się nic oprócz cykania świerszczy i pojedynczych krzyków tych istot na które już nie zwracam uwagi. Siadam koło drewnianego pala gdzie  i spoglądam tępo w ciemność, zawsze mnie ona przerażała, każdy może w niej się skryć bo cień nie pyta kim jesteś tylko na ile zostaniesz, możesz tam zostać na ile chcesz ale będąc tam coraz bardziej oddalasz się od światła co w efekcie czynie cię uzależnionym od cienia. Strach przed światłem to już następna faza a po pewnym czasie ciemność już cie pochłania i stajesz się jego marionetką. Nie chcę być zła, ale chyba jestem.
 Sama teraz zaczynam gubić się we własnych myślach. Czekam pokornie na koniec, chcę umrzeć szybko i bezboleśnie, zasłużyłam na to.
 Nagle słyszę ruch, ktoś idzie w moim kierunku, czuję oddech przeznaczenia na karku, albo ... nie ! to nie przeznaczenie tylko jakaś żywa istota. Chcę się odwrócić ale nie mogę sparaliżował mnie strach. Nie !, Powoli obracam się, a gdy już jestem w połowie, ktoś uderza mnie czymś z metalu szarpiąc skórę.

                                         
                                                                  ***

 Budzę się otępiała, wszystko trzęsie się jakbym płynęła łodzią, gdy już te objawy ustępują skupiam się na tym gdzie się znajduje. Jest wciąż środek nocy, ręce od tyłu przywiązane mam do pala z drewna na samym środku starego obozu zawodowców. Moja całą twarz skąpana jest w blasku księżyca, kukurydziana widownia cicho szumi a ziemia pod moimi stopami chłodnieje jak ciało lany.
 Nagle ktoś wyłania się z ciemności, to Rail z Florence. Jednak nie muszę się poświęcać, śmierć sama po mnie przyszła. Zbliżają się powoli, wreszcie są dostatecznie blisko bym mogła dostrzec uśmiech na twarzy Flo.
-To już koniec, naprawdę jestem zdziwiona że zaszłaś tak daleko, Rail kochanie zabijemy ją ?-syczy Florence.
Znów cisza, dostrzegam jak Rail poprawia swój miecz, w blasku księżyca dostrzegam lekki zarost. Nagle po całej arenie rozlega się śmiech, który jednak w takim miejscu mrozi krew w żyłach, to Rail śmieje się donośnie ale z klasą.
 -Och Florence, Florence jaka ty głupa, naprawdę myślisz że ja cię kocham.-podchodzi bliżej i niespodziewanie ku szokowi wszystkich wbija jej miech w brzuch, jednak mnie kocha tylko dlaczego w takim razie mnie związał ? Znów zapada głucha cisza.
 -Hej może mnie rozwiążesz ?-pytam nieśmiało sądząc że jest po mojej stronie.
 -Ach i zostałaś jeszcze ty, moja przyjaciółko albo może jak wolisz kochana ?-mówi ironicznie, boję się jego następnych słów.- To wszystko było iluzją, dobrze zagranym spektaklem od samego początku. Nadstaw uszy a dowiesz się więcej, jestem z twoją najlepszą przyjaciółką Kerie już bardzo długo, a pół roku przed dożynkami wymyśliliśmy genialny plan jak pozbyć się niepotrzebnej znajomości i zapewnić sobie dobrobyt. Szczęście dało nam okazję już w tym roku, każde uczucie jakie do ciebie czuję mogę określić jednym  słowem, obrzydzenie. Tak nie przesłyszałaś się, cały czas widziałem jak się do mnie mizdrzysz, Blight dobrze cię ostrzegał, nigdy cię nie kochałem-wyciąga nagle z plecaczka leżącego u jego stup pochodnie i zapalniczkę- I nigdy nie będę cię kochać-mówi po czym rozpala pochodnie.
 Świat pęka każdy skrawek tego piekła krzyczy moją nienawiścią. byłam tak durna ! Tak ślepa że na drodze sztucznej miłości straciłam wszystkich, których mogłam uratować. Nie zostało mi już nic. Zostałam obdarta nawet z godności i miłości, mogę się jedynie tępo przyglądać oprawcy. Całe panem wstrzymało teraz oddech, nagle kontem oka dostrzegam że ciało Florenc gdzieś zniknęło. Uciekła pozostawiając za sobą jedynie ślad krwi prowadzący w stronę kukurydzy. Rail też to zauważył.
 -Rail, proszę nie rób tego, przecież byliśmy przyjaciółmi ? Jak możesz ?-pytam dławiąc się łzami,
 -W tym świecie nie ma takiego słowa ! Jesteś tępa ! Zadawałem się z tobą tylko po to by zdobyć szacunek w oczach ojca, który tak ciebie podziwiał ! Tak ojczulku teraz patrz kto z nas jest lepszy !Czas skończyć tą maskaradę skarbię-krzyczy po czym wyrzuca pochodnie tuż pod moje nogi- Trzymaj się ciepło-kończy ironicznie, po czym biegnie tropem Florence. Wszystko płonie.
 Ogień, staję się jego płomieniem.
 Krzyk, staję się jego źródłem.
 Ból, staję się jego nosicielką.
 Wszystko w okół zaczynają przysłaniać płomienie, ubrania zaczynają się palić. Przyłączam się do wycia istot, wszyscy cierpimy równo dopiero teraz to sobie to uświadamiam. One istnieją tylko po to by nas zabić, a my tylko po to by nie dać się zabić. Teraz i ja istnieje tylko po to by zabić. Stałam się jedną z nich.
 Jestem dziwnie spokojna, choć płomienie otaczają mnie już całą gdy nagle dzieje się coś, belka łamie się, a ja spadam wprost na ogień, teraz skóra powoli zaczyna mi się topić, albo tylko mi się zdaję. Tracę zmysł po zmyśle, aż zostaje mi tylko wzrok i słuch.
 Liny które mnie trzymają przepaliły się a ja jestem wolna, już zapomniałam że krzyczę.
 Powstaję niczym najwyższe zło wprost z ognia piekielnego, kipiąc nienawiścią, ale nie jestem potworem, jestem wygłodniałą i zdziczałą bestią, która żąda krwi, żąda zemsty, żąda śmierci.