7/03/2014

ROZDZIAŁ 9 Jeszcze nigdy nie czułam się tak pełna życia i tak... martwa.

 A więc tag, z racji tego że jutro wyjeżdżam to może być ostatni rozdział na następne 2 tygodnie do ... Nieważne :l. Wiem że jest mega krótki ale rozłożyłem arcydługi rozdział na dwa i tu macie pierwszą połowę, mam nadzieję że ktoś dał się nabrać na śmierć Johny :D A więc zostaje mi tylko pogratulować wam dobrej psychiki jeśli to czytacie :3 aha i jeszcze chcę wam wszystkim podziękować że znajdujecie czas na czytanie tego bloga. :)


                                                       Rozdział  9
Czarna otchłań otacza mnie niczym pająk otacza swoją ofiarę kokonem. Czuję się taka malutka i głupiutka wobec tej ciemności. Straciłam wszystko na czym mi zależało. Egzystuje tak może minutkę a może tysiąclecia, nie wiem gdzie jest góra a gdzie dół. Jestem niczym, całe emocje ze mnie już wyparowały, złość na Raila, nienawiść do Florence, żal moich sojuszników i rodziny. Mam nadzieję że Tel wygra, zasłużył. Nagle gdy moje rozmyślenia biegną w przyziemskim kierunku coś się zmienia.
 Światło pojawia się daleko ale coś mi mówi że mam tam iść. Podążam w stronę spektrum przez mroczny tunel. Gdy idę do przodu łapie mnie ból, idąc w tamtą stronę dopada mnie coraz bardziej i intensywniej. Może zawrócę ? Tam było tak spokojnie ale muszę. Coraz więcej uczuć i cierpienia wiruje wokół mnie. Jestem już w połowie drogi gdy nagle z ciemnych boków gdzie nie dociera światło wystaję po prawej stronie ręka, chyba dziecka. Postanawiam zboczyć z trasy i podążyć tą drogą, ale gdy już dochodzę do rączki dobiega mnie smutny dziewczęcy głosik.
-Pomóż mi, proszę pomóż tu jest tak strasznie !-zaczyna piszczeć.- Nie zostawiaj mnie-krzyczy gdy oddalam się od niej.-Proszę chcę tylko pomocy.
-Ale co mam zrobić ? Jak mam ci pomóc ?-pytam zdenerwowanie.
-Musisz tylko podejść do mnie-mówi dziewczynka ale dostrzegam tu podstęp.
-Nie-odpowiadam.
-Proszę jestem tylko małą dziewczynką, chcę tylko się z tond wydostać mówi.-Nagle łapie mnie za ciało którego nie zauważyłam wcześniej.
-puść mnie ty mała dziwko !-krzyczę.
-Nieeee-piszczy i nagle za wszystkich stron dopada mnie krzyk ludzi i ich ręce wyciągnięte w błagalnym tonie.
 Wszyscy wołają o pomoc wyciągając ręce w moją stronę, boję się, mogłam zostać w ciemności tam było tak bezpiecznie. Uciekam, biegnę coraz szybciej w stronę światła, ból stał się niewyobrażalnie silny, a krzyki nieznanych zjaw coraz głośniejsze aż w końcu zmieniły się w jeden potworny ryk. Upadam na ziemią, rozglądam się dookoła i dostrzegam postać która za mną, sunie cicho i spokojnie. W jednej ręce trzyma kose a ubrana jest w długą mroczną szatę z kapturem zakrywającym twarz. A więc to jeszcze nie koniec, mogę wrócić ale czy napewno tego chcę ? Została ostatnia sekunda na decyzję więc postanawiam bez namysłu uciec w stronę światła.
Ryk. Ręce. Kaptur. Kosa. Ból. Ten tok powtarza się cały czas ale ja nie zważam na to. Gdy zwiększam tępo, zakapturzona postać pędzi za mną, to mroczny nieposkromiony kosiarz który napewno zabierze mnie na drugą stronę. Jestem już pięć metrów już tylko dwa i gdy znajduje się już tylko centymetry od światłą spadam, cierpienie mnie zniewala a istota jest już koło mnie. Strach jaki czuję jest paniczny, nie mogę się ruszyć a dziwna postać obchadza się wokół mnie, i robi coś czego się nie spodziewam. Schyla się i pomaga mi wstać, po czym odzywa się niespodziewania niejakim głosem.
 -Nigdy nie wątp w przeznaczenie bo nic nie dzieje się przypadkiem-mówi tajemniczo a ja z mętlikiem w głowie nic z tego nie rozumiem.
Te słowa nie mają sensu, nie pasują do siebie i nic mi nie mówią, ale nagle gdy już stoję stabilnie. Wkraczam w światło i bólowi ustępuje szok.
 Białe chmurki pływają po bezkresnym niebie jak łódki nad jeziorem, a słońce razi niczym lampka fluidowa. Leżę chyba na ziemi, twardej a w okół jakieś rośliny to chyba, o nie to nie może być, ale to jest kukurydza co oznacza że wróciłam na arenę.
  Ból odbiera mi zdolność poruszania, nie mogę nic zrobić jestem sparaliżowana, strachem i cierpieniem. Teraz tylko jedna myśl a raczej zdanie chodzi mi po głowie, tylko ono oddaje moje uczucia odnośnie tej chwili. Zbieram resztki sił jakie mi pozostały i wypowiadam to na głos.
  -Jeszcze nigdy nie czułam się tak pełna życia i tak... martwa.-Mówię po czym koło mnie zjawiają się moi sojusznicy a ja tracę przytomność.

6/30/2014

ROZDZIAŁ 8 Mój własny epilog.

  Ten rozdział okazał się rozdziałem-pułapką, pisałem go przez hmm, chyba z miesiąc i za każdym razem robiłem jakiś błąd przez który zaczynałem od nowa, :( wyobrażałem go sobie lepiej i inaczej no ale aż takiego talentu to nie mam więc postanowiłem już go opublikować, mam nadzieję że nie jesteście źli za jej śmierć :(
                                                 

                                                                          Rozdział 8

 Budzę się spokojnie choć wiem że tylko godziny dzielą mnie od horroru, ciekawe kto zginie pierwszego dnia. Może ja, może Tel, może Marylin. Kto to wie ? Próbuje sobie przypomnieć co będę potrzebowała na arenie. Na pewno wody, tyle razy widziałam umierające z pragnienia dzieci że sama wiem jak smakuje taki ból.
 Idę się wykąpać i piję tyle wody ile się tylko da, następnie trzeba się najeść więc idę do salonu zjeść tyle ile mogę.Tam już wita mnie serdecznie Rail, podekscytowana Klara i posępny Blight. Rozmowa się nie klei więc jemy w ciszy. Po śniadaniu dopada mnie niebywały stres, ale żegnam się z nimi spokojnie. Idę spokojnie spokojnym krokiem na lotnisko na bocznej części ośrodka gdzie już czeka na mnie druga dwunastka czyli od siódmego dystryktu do dwunastego. Gdy dotykam drabiny moje ciało zostaje sparaliżowane, nagle kobieta podchodzi do mnie i wstrzykuje mi coś w rękę, to prawie nie boli. Pierwsza dwunastka jest po przeciwnej stronie ośrodka. Szkoda że lecimy osobno, gdy wchodzimy siadam pomiędzy strażnikiem pokoju a Railem.
 Lecimy powoli bez przeszkód, tylko Florence, jej brat i Hank odzywają się lub uśmiechają sporadycznie. Jestem przerażona tym że śmierć jest tak blisko ! Muszę szybko uciec spod rogu obfitości, boję się panicznie, jeśli umrę będzie to niezwykła porażka a jeśli wygram i kogoś zabiję nigdy sobie tego nie wybaczę.
 Po godzinie jesteśmy na miejscu, poduszkowiec ląduje w podziemiach a  my osobno jesteśmy zabierani przez naszych stylistów. Wreszcie dochodzimy do małego obłożonego kafelkami pomieszczenia. Stylista karze mi pójść się wykąpać i załatwić przed pójściem gdyż mamy jeszcze godzinę. Gdy wychodzę czyje stres który potęguje się w każdej sekundzie. Naglę odzywa się Heliks.
-Skarbie nie martw się w twoim przypadku śmierć raczej długo nie potrwa- mówi irytując mnie.- Myślę że może wygrać Rail lub Lana, a ty zrób coś dla mnie i zgiń w odpowiedni sposób- oznajmia Kapitolczyk.
-Dobrze-odpowiadam jadowicie.
-Świetnie, zostało jeszcze tylko założenie stroju proszę-mówi.
 Kombinezon ma co dziesięć centymetrów małe dziurki, chyba żeby powietrze dochodziło wszędzie. W skład kombinezonu wchodzą połączona z bluzką spodnie które mają specjalny zamki żeby zrobić z nich krótkie spodenki i krótką bluzkę oba w kolorze słonecznej żółci. Dostaję jeszcze słomiany farmerski kapelusz podobny do tych które noszą w dziesiątym lub dziewiątym dystrykcie.
 Całuję Heliksa w policzek jak to oni w Kapitolu robią, po czym wchodzę do rury, gdy głośnik oznajmia że wszyscy trybuci muszą zjawić sie w cylindrach. Jeszcze przez chwilę Heliks chce opowiedzieć jakiś prześmieszny żart o mnie kiedy szyba się podnosi, stylista macha a ja pokazuję mu środkowy palec z wrednym uśmieszkiem. I wtedy gdy wznoszę się do góry strach bierze górę i wale ciałem o szkło ale szybko się ogarniam i właśnie wtedy wyjeżdżamy na arenę, już wiem że to będzie mój grobowiec.
 Stres jaki czuję jest nieopisany, wstrzymuje oddech a już po chwili dostrzegam arenę. Jest ona hmmm nie mogę jej określić bo widzę tylko jakieś 10 metrów ode mnie w tył wielką ścianę kukurydzy a przede mną gdzieś 30 metrów oddalony jest róg obfitości. Coś mi tu nie gra, gdzie są plecaki lub bronie ? Chyba że ich  niema i mamy własnoręcznie się zabijać. Ale nie ! Pod moimi nogami nagle błyszczy ostrze kosy, rozglądam się dookoła i widzę że u każdego przerażonego trybuta oddalonego od siebie o 5 metrów błyszczy jakaś broń. Kurczowo szukam plecaków z jedzeniem lub napojami ale nic nie znajduje oprócz jakiegoś dziwnego tunelu jest ich chyba z 12 i biegną pod rogiem obfitości pewnie do komory z przedmiotami. ale ja chyba nie odważę się tam dostać. Rozglądam się w poszukiwaniu moich sojuszników i znajduje Lane oddaloną ode mnie o 3 trybutów, Marylin, która jest koło mnie. Zawodowców wraz z railem ustanowiono po przeciwnej stronie rogu, wszystkich oprócz Florence. Nasze spojrzenia się spotykają i wiem że będę może tego żałowała ale muszę ją zabić, tylko ją, nawet za cenę mojej udawanej gry. Boję się jak małe dziecko. Dostrzegam ogromny zegar elektroniczny który oznajmia że zostało jeszcze tylko 10 sekund  więc zbieram się na ostatnie myśli.
10-Cisza to jedyne co słyszę.
9-To piękna melodia.
8-Jest jak symfonia.
7-Lecz grana w miejscu przeklętym.
6-Przez czas zapominanym.
5-Tu zamiast wody krew się pija.
4-Tu zamiast jedzenia ludzkim mięsem się posila.
3-I nikt nie wraca stąd taki sam.
2-W sercu zła.
1-W duszy zła.
-Sześćdziesiąte siódme głodowe igrzyska uważam za otwarte, i niech los zawsze ci sprzyja-dudni głos Claudius Templesmith.
  Zbiegam z podestu, biorę kosę w dłoń i biegnę prosto w stronę moich sojuszników którzy zrobili coś dziwnego oni biegną w głąb mrocznych tuneli. Zatrzymuję się żeby zebrać myśli, a w okół trwa rzeź. Rail podbiega do trybuta z 4 i wbija mu miecz w głowę, Chwiecko dosięgła maczugę i bije ją trybutkę z 12 w głowę po czym rozlega się huk armatnich wystrzałów.
 Gdzie ja jestem ? Jeszcze chwilę temu to miejsce było spokojną ziemną polaną otoczoną kukurydzą teraz zmieniło się to w zaczerwienione pole które łaknie naszej krwi jak bestia czająca się na ofiarę. Boję się, cholernie się boję tym razem samolubnie o swoje życie. Jestem głupia bo gdy mord szerzy się na prawo i lewo, ja zamiast uciekać stoję obok podestu i obserwuję biegnącą z wielkim nożem kucharskim dziewczynę o rudych włosach. Jest śliczna, ale jej rozmierzwiona czupryna ubrudzona przez świeżą krew skleja się z jej skórą. O kurwa ona biegnie prosto na mnie ! Gdy już jest dwa metry ode mnie budzę się z otępienia i zaczynam walkę o życie.
 Najpierw blokuję jej atak z prawej i naskakuję na nią przewracając ją, mam ochotę się zemścić, jest głupia że na mnie skoczyła, to jej koniec.
-O cześć, kupę lat skarbię co tam u ciebie ? masz śliczną twarzyczkę choć pokaż mi ją-mówię jak psychopatka którą powoli się staję.
 Szarpię ale to tylko pogarsza jej sytuację, biorę kosę do ręki i robię jej wielkie blizny, ale to mi nie wystarcza więc najpierw zdejmuje naszyjnik ze zwierzęcym zębem a później odcinam jej spory fragment ucha po czym kopie mnie i gryzie niemiłosiernie. satysfakcja płonie we mnie niczym dobre whiskey a ona krzyczy w wniebogłosy.
-Taka byłaś kochana, oj oj oj widzisz słabe nie oznacza głupie, wezmę sobie twoją błyskotkę oczywiście na pożegnanie.
 Zamachuję się by rozłupać jej czaszkę, gdy nagle dostrzegam jej wzrok czystej nienawiści i właśnie wtedy ktoś wbija mi mały nuż w łydkę. To Rail. Nasze spojrzenia spotykają się gdy kładzie mnie na ziemię i przeprasza, naprawdę nie chciał ale nie jestem wstanie w to uwierzyć.
 -Jak ja cię cholernie kochałam, a ty tego nie potrafiłeś docenić-mówię słaba.
 -Ja ja nie chciałem, naprawdę - mówi.
 -Odsuń się, ja muszę to zrobić-mówi Zakrwawiona Florence odpychając Raila na bok.
 Uśmiecha się a później czuję już tylko ogromną siłę i ból gdy przekuwa mnie. Wokół nadal panuje chaos, widzę sojuszników, którzy biegną w moją stronę, zawodowcy zniknęli w tunelach mordując innych, a ja powoli obracam się na plecy. Ból jaki czuje odbiera mi mowę, błękitne niebo czernieje i nagle rozlega się huk armaty oznajmiający moją śmierć. Zrobiłam to na własne życzenie, przez zgubną miłość której powinnam była się strzec i przez brak pokory wobec swojej roli która zagwarantowała by mi przeżycie. Zginęłam , przez głupie uczucia nad którymi nie umiałam zapanować. Tak właśnie umarłam ja. Tak właśnie sama napisałam swój epilog.