10/10/2014

Epilog Nie został już nikt kogo bym kochała.





                                                                   Parę lat później

-Trzymaj-przekazuje Katniss drut.
 Przez chwilę nasze ręce stykają się trzymając razem cienki zwój. Jednak zaczyna się dziać coś czego nie było w planie. Drut pęka i owija nam się wokół dłoni i nóg. Nie potrzebujemy żadnych sygnałów żeby wiedzieć że ktoś przeciął drut. Widzę że ta frajerka sięga po strzały, chce się obronić, ale ja muszę spełnić swoje zadanie.
 Biorę szpule i szybko uderzam ją w głowę, widzę że tracę przytomność. Czas zacząć show.
 Wyciągam nóż, siadam na niej i pośpiesznie szukam miejsca gdzie jest lokalizator. Jest. Krew bryzga wszędzie, ale ja muszę uważać bo jeśli ją zabiję słono za to zapłacę. Wreszcie wydłubuje migoczący mały czip, rozgniatam go zręcznym ruchem. Nagle słyszę kroki, dwie osoby. No to teraz już po nas, ale może uda mi się trochę ich zmylić. Więc rozsmarowuje jej na twarzy krew żeby wyglądała na konającą, a jej jęki napewno ich przekonają. Teraz już otworzyła oczy, czy ona nie może choć przez chwilę nie być sobą ?
-Leż i nie wstawaj dobra ?-syczę jadowicie jednym ciągiem biorąc siekierę i uciekając.
 Robię tyle hałasu ile mogę biegnąc przez las. Uciekając widziałam jak zza górki wybiegają Brutus i Enobaria pupilki Kapitolu...
 Idę coraz dalej i moje uszy uderza cykanie jakiś owadów ... One są gdzieś w pobliżu więc lepiej nie ryzykować, zresztą mam teraz znaleźć Finnicka, Beetego i Peete.
 Księżyc oświetla mi drogę, nogi powoli odmawiają mi posłuszeństwa gdy nagle rozlega się wystrzał z armaty. Mam nadzieję że to nie ta idiotka. Wciąż biegnę, aż wreszcie zauważam przed sobą Brutusa i Enobarie.
 -Zejdźcie mi z drogi
 -Sam ją załatwię, idź szukać reszty-mówi na co ona kiwa głową.
 -Pozdrowienia od Lany, kwiatuszku-krzyczy ironicznie siostra mojej dawnej przyjaciółki.
 -Nie jesteś zbyt pewny siebie ?-pytam ignorując wypowiedz uciekającej Enobarii.
 -Nie -krzyczy rzucając we mnie nożem który rozcina mi skórę na nodze.
 Ja nie pozostaje mu dłużna i skaczę na niego wbijając mu topór między twarz. On powala mnie na ziemię i na szczęście nie trafia w moją głowę tylko ucina mi włosy. Jednym zgrabnym kopnięciem w krocze uwalniam się z jego uścisku i zadaje mu ostateczny cios  w klatkę piersiową. Zabiłam już tyle osób że nawet przestało to robić na mnie wrażenie, to stało się jakby moją pracą. Po arenie przelewa się kolejny wystrzał z armaty.
 Słyszę krzyki Finnicka gdzieś nieopodal, ale moje uszy wyłapują coś ważniejszego, krzyk Peety. Zachowujemy się jak dzieci we mgle, ale teraz każdy myśli tylko o tym żeby przeżyć do czasu kiedy przybędzie poduszkowiec ... No nie każdy.
 Biegnę ślepo w jego kierunku bo to także nieoficjalna część misji, wiem że ta sierota Katniss nic bez niego nie zrobi. Teraz jednak zaczyna robić się niebezpiecznie bo wyraźnie słyszę jak cykanie owadów cichnie, zaraz rozpocznie się piekło więc muszę się pośpieszyć.
 Potykam się o ogromne konary gdy nagle niespodziewanie wpadam na Peete. Upadam na ziemię, a on uderza mnie pięścią w twarz, dlaczego ten idiota mnie bije ? Nie, on chyba próbuje mnie obudzić z zamroczenia.
-Johann gdzie jest Katniss ? Słyszysz mnie ? Co się stało ?
-Co ? Ja nie wiem, zawodowcy przecięli drut, Katniss chyba nie żyje bo widziałam jak Enobaria dźga ją nożem w ramię- dlaczego kłamstwa są tak przyjemne ?
-Choć, teraz wszyscy na nas polują ...-pomaga mi wstać i bierze mnie na ramie, łzy powoli zaczynają cieknąć po jego policzkach, ale nie daje po sobie poznać że to dla niego cios ... Tylko dlaczego skoro ją kocha ?
 Idziemy razem w stronę burzowego drzewa.
 -Wiesz Johanna, ty wcale nie jesteś taka zła. Wiem to.
 -Ciekawe mądralo skąd.
 -Znam się na ludziach, ty tylko udajesz. Ktoś cię kiedyś skrzywdził i teraz widać tego efekty.
 Cholera ma rację.
 -Wcale nie, po prostu taka już jestem.
 -Nie ... Widziałem twoje igrzyska, choć napewno ocenzurowali wiele rzeczy widziałem jak cierpisz ... Gdzieś tam w tobie żyje stara Johanna, która próbuje się wydostać z nowej powłoki.
 -Teraz posłuchaj mnie wyraźnie, mnie nikt nie złamał, to ja jedyna przeżyłam, to ja jedyna umiałam powiedzieć nie, to ja jestem ostatnim z serc, najtwardszym z serc. Ty i Katniss jesteście tylko lebiodami, którym ledwo udało się wygrać i to jeszcze przez niezwykłe szczęści. Ja wygrałam bo potrafiłam zabić wrogów, przyjaciół i miłość, tu jest ogromna przepaść między nami. Ja potrafię zabijać, ty nie.
 -To dlatego tak nienawidzisz Katniss ?  Bo mnie nie zabiła ?
 -Nie, pokazała że ma jaja, ale ona jest tak niesamowicie irytująca ... Jej głos, jej zachowanie i niezdarność doprowadzają mnie do szału, jak niby taki ktoś ma być twarzą rebelii ?-mówię beztrosko gdy nagle dociera do mnie znaczenie moich słów, wszyscy tak się starali żeby nie wypuścić pary z ust, ale ja jedną rozmową potrafiłam wypaplać wszystko. Chyba jestem bardziej beznadziejna niż myślałam ...
 -Co ?-pyta zbity z tropu gdy nagle rozlega się krzyk Katniss wołający Peete gdzieś nieopodal.
 On także ją woła popędzając mnie do szybszego marszu. Teraz naprawdę mnie zaskoczył bo myślałam że mnie zostawi i pobiegnie do tej szmaty, ale jednak nie ... Taki człowiek to prawdziwy skarb, na który ani ja ani ona nie zasługujemy. Nagle wszystko cichnie, nawet ptaki, a sztuczne chmury zaczynają zbierać się nad burzowym drzewem niedaleko nas. Jeśli ta idiotka przeszkodzi w planie ucieczki przysięgam że ją zabiję !
 -Peeta, biegnij sam ja dale już nie pójdę. Nie martw się dam sobie radę, idź ratować tą idiotkę !-krzyczę.
 -Okey-szepcze i biegnie.
 Ja postanawiam na chwilę przycupnąć więc siadam na ogromnym kamieniu w samym sercu dżungli. Dziwne bo robi się coraz chłodniej, pierwszy raz od wyjazdu na arenę jest mi wręcz zimno. Dookoła tylko zieleń, postanawiam wspiąć się na drzewo. Robię to z wielkim trudem bo Peeta wielka mamei nieźle mnie poturbował ... Gdy już jestem na czubku drzewa zauważam dziwną sytuacje. Katniss stoi tuż przy burzowym drzewie, a z przeciwnej strony nadbiega Finnick i  Enobaria.
 Katniss mierzy strzałą w Enobarię, która jej nie widzi. Myśli nad czym bardzo mocno i chyba coś sobie uświadamia, chmury gęstnieją i lada moment zacznie się kolejna burza. Czy ona próbuje zrobić to o czym nawet nie wiedziała ? Chyba że ona o wszystkim wie, a  ze mnie zrobili idiotkę ! Teraz to naprawdę mnie wkurwiła !
 Nagle podnosi strzałę w moim kierunku, chyba mnie dostrzegła bo zaraz zwolni cięciwę. Wiar się zbiera. Katniss podnosi łuk jeszcze wyżej, napina cięciwę i wystrzeliwuje z krzykiem. Przez chwilę strzała leci pozostawiając za sobą złotą nić gdy nagle piorun uderza w drzewo, a całą nić jarzy się bielą.
 Najpierw wszystko jaśnieje lekkim błękitem, a następnie eksploduje, ogromna siła powala mnie z drzewa na ziemię. Seria eksplozji wstrząsa piekłem, wszystko wokół płonie, pióra latają wszędzie, a obok mnie pada martwa małpa sama nie wiem skąd. Drzewa latają, konary płoną, ziemia wiruje. Leże w bezruchu parę minut, ale wiem że jestem cała, dziwne jednak muszę wstać i udaje mi się to choć nie można to nazwać chodem tylko ciągłą walką o utrzymanie stabilności. Toczę się przed siebie aż wreszcie zauważam ciało, ten ktoś oddycha. To Peeta. Spoglądam w górę, nadlatuje poduszkowiec, nasze wybawienie. Opieram się o ogromne drzewo obok nas .
 Nagle drzewo stojące nieopodal nas łamię się i powoli spada na nas, przygniatając niemiłosiernie . Zostałam pokonana przez durne drzewo, które towarzyszyło mi przez całe życie w siódmym dystrykcie.
 Tak oto wielka buntowniczka, która przez lata walczyła robiąc z siebie wariatkę została pokonana. Teraz nawet moją pseudo-wolność mi odebrano ... Jeśli przeżyję przysięgam, zabiję Snowa. Zapłaci za to co zrobił wszystkim, zapłaci mi. Chcę żeby cierpł tak samo jak ja gdy widziałam śmierć przyjaciół i rodziny ... Tak samo jak ja gdy byłam bezradna i w ciszy musiałam spoglądać na nieznaną chorobę rodzeństwa ... Tak samo jak tego dnia gdy dowiedziałam się o wypadku ojca w tartaku. Tak samo jak wtedy, gdy strażnicy pokoju zabili moją babcie za kuglarstwo. Wszytko się zmieniło po igrzyskach ... Został mi tylko Blight, teraz nie mam nawet jego... Jestem sama, całkowicie opuszczona, złamana i spustoszona  bo nie został już nikt kogo bym kochała.
 Ile kosztuje ludzkie życie ? Jak cenny jest każdy oddech ? Ile warta jest każda myśl ? Czym staje się ludzki umysł w trakcie morderstwa ? Kiedy człowiek zatraca się w swych żądzach i pragnieniach stając się czymś gorszym od zwierzęcia ? Dlaczego wciąż ranimy siebie nawzajem ? Czy prawdziwa miłość istnieje ? I czy kiedykolwiek uda nam się zaspokoić głód naszych kamiennych serc ? Na te pytania można odpowiedzieć tylko kolejnym, może nawet najistotniejszym w całym moim życiu; Gdzie kończą się uczucia a zaczyna instynkt ?



                                                              Koniec




                             PODZIĘKOWANIA I POŻEGNANIE 
               (Krótko i na temat bo nie lubię pożegnań ;-; ) 

 Tak oto kończymy moją-naszą przygodę z moim pierwszym blogiem ... Zostawiam tu coś więcej niż cząstkę siebie (no i coś jeszcze oprócz błędów XD). Zostawiam tu sporą część mojej dawnej osobowości ... Na tym blogu rozwijałem się, uczyłem, poznawałem nowych ludzi ... To dzięki wam dobrnąłem do końca nawet nie zwieszając bloga ... Ale dość już o moich rozterkach, teraz czas na ludzi, którzy naprawdę zasługują na wyróżnienie.


Finnick Odair- Tobie należy się ogromna część laur bo to ty wprowadziłeś mnie w blogstrefe ... Nauczyłeś mnie lepszej pisowni ... Zawsze mogłem liczyć na twój motywujący kom ... Być może gdyby nie ty nigdy nie rozeznał bym się w terenie ... Za wszystko szczere podziękowania chylę w twoją stronę bo widzę jak mój tok pisania zmienił się na przestrzeni tego bloga dzięki tobie ...


Lily Novisaren-Bez ciebie chyba nie doszedł bym do końca ... To niesamowite że poznaliśmy się całkowicie przypadkowo ... Jednym z moich największych blogowych sukcesów było poznanie ciebie ;* ... Już niedługo do cb przyjadę to se pogadamy :D ... Często pisząc rozdziały myślałem ''Co by wymyśliła Lily'' ... Za wszystko ogromne dziękuje ...

Lisica- Choć miewałaś swoje ''kaprysy'' dużą część zboczonych scen (tag bejbe) zawdzięczam tobie sam nwm czemu XD... Twoje spamy i spamy i spamy ... XD. Jesteś niesamowita poniaczu *-* I nie używasz zakładki Spam XDXDXD Dobra już się ogarniam bo ma być poważnie ... Dziękuje ci z całego serca .

Nieoficjalna- Och poniaczu za twoje mega długie kom-y *-* i wgl  ... Za to że zawsze byłaś ... Że chciało ci się to czytać i powiedzieć ''yyy to było dziwne''. Za szczerość, rzetelność i zauważenie mojego bloga ogromne dziękuje !

Martyna ta- Sama piszesz bloga o Johnie więc wiesz jaka ona jest ... Ale nasze różnią się tym że twój jest lepszy ... Ty nienawidzicielu Harr'ego XD dziękuje ci bardzo za wszystko :D.

Spectrum-Choć jesteś od niedawna to i tag twoje kom-y były bardzo motywujące i za to serdecznie ci dziękuje. 

Dziękuje jeszcze wszystkim innym oraz aninimkom ;D. Ciężko żegnać mi się z tym blogiem no, ale cóż ... Wiem że nie umiem pisać słów pożegnalnych ;-;, ale powiem wam w sekrecie blog miał być na początku lifestyle... 
 Jeszcze długa droga przede mną, ale patrząc wstecz rozwinąłem się w ciągu pół roku na bloggerze bardziej niż wciągu 9 lat podstawówki i gimbazy ... A tak jeszcze na koniec muszę się wam pochwalić że będzie druga część historii Johny ... Mam nadzieję że wam się spodoba, akcja dzieje się tuż po tym rozdziale ...  http://najtwardsze-z-serc.blogspot.com/


Gdzie jedno się kończy drugie się zaczyna ... Żegnaj domu mój pierwotny, łąki i knieje żegnajcie. Ruszam szukać się raz jeszcze-szumią wierzby dziś na wietrze! 





10/06/2014

ROZDZIAŁ 17 Tak zaczyna się moja wojna.

Dodaję dziś nowy bo same tragedie mnie spotykają ... Jestem kłębkiem nerwów i wgl nienawidzę swojego miasta i okolicy. No i wgl zerwałem znajomość z wieloma osobami i mi smutno, ale w sumie to dobrze bo wiem kto jest prawdziwy, a kto jest tylko dlatego że chwilowo jestem F.A.J.N.Y ;-; ... Straszny dzień, może topmodel mnie pocieszy ;-; . Mi się rozdział podoba choć dużo rzeczy poprawię gdy wpadnie wena :D.



                                                             


                                                                 Rozdział 17


Dudnią fanfary. Wygrałam, naprawdę wygrałam życie, ale za jaką cenę ? Nadlatuje poduszkowiec, a ja wciąż leże na ziemi oszołomiona tym co zrobiłam. Czy kiedykolwiek zdołam zapomnieć ?
 Wysuwa się drabina, a ja wciąż leże. Po paru minutach mojego biernego leżenia zjeżdżają strażnicy pokoju zabierając mnie i wstrzykując jakiś środek usypiający. Tracę przytomność.

                                           
                                                                              ***

 Budzę się w białym pokoju, już nic mnie nie obchodzi, istnieje tylko pustka, tylko białe ściany, aparatura i rurki do niej podłączone prowadzące do mych dłoni. Czekam aż zjawi się moja ekipa przygotowawcza jednak nikt nie przychodzi. To gorsze niż śmierć bo zostaje sam  z moimi myślami.
 Tak więc naprawdę wygrałam, udało mi się wbrew własnym i innych spostrzeżeniom. Przeżyłam za cenę dwudziestu trzech innych żywotów. Nie mam siły na nic, wszystkie uczucia zostały daleko, henn na arenie
 Nagle sama nie wiem skąd przychodzi ciemnowłosa avoxsa, podchodzi do mnie i grzecznie karmi mnie rosołem i schabem. Jem pokornie. Czuje że coś we mnie pękło, to taka czerwona linia, która dzieli zdrowy rozsądek od niepohamowanej chęci samobójstwa. To tak jakbyś skakał z mostu i zamiast roztrzaskać się o ziemię, wciąż leciał i leciał i leciał i tak bez końca ...
 Dni mijają szybko, próbuje je spamiętać, ale każdy jest taki sam. Budzę się. Myślę. Jem. Myślę. Przygotowuje plan zemsty. Jem. Myślę. Przygotowuje plan zemsty Jem. Myślę. Przygotowuje plan zemsty. Śpię.
 W siódmy dzień budzę się i dostrzegam zmianę. Drzwi są otwarte, a ja nie jestem już przywiązana pasami. Nagle wbiega Klara, Blight i moja ekipa przygotowawcza rozpoczynając początek końca.
 -Och skarbie byłaś taka niesamowita ! Trochę nieokrzesana ale niesamowita ! Posłuchaj, dziś wieczorem odbędzie się wywiad z tobą i uroczysta inauguracja. Wszyscy będą patrzeć tylko na ciebie ! Na naszą gwiazdę ! Musimy cię przyszykować bo dziś wywiad zwyciężczyni !
-Choć zemną, dobrze-mówi Blight na co Klara robi zaskoczoną minę.
-Ale przecież !
-Daj nam chwilę dobrze ?
-Niech ci będzie-mówi obrażonym tonem.
Bez pytania chwyta mój nadgarstek i ciągnie aż na sam dach na ośrodku szkoleniowym ...
-Posłuchaj to nie są żarty, wywinęłaś niezły numer z tą śmiercią. Organizatorzy czuli się wykiwani i oszukani, udało mi się przekonać że jesteś nieszkodliwa, ale ośmieszyłaś ich tym że wróciłaś.
 -Och przepraszam, powinnam zginąć, a nie bezczelnie wracać i to jeszcze wygrywać-podsumowuje bezuczuciowi.
-Nie o to chodzi, musisz teraz zrozumieć parę spraw których Snow nie traktuje ulgowo, on nie tylko będzie próbował utrudnić ci życie ale jeszcze będzie chciał cię sprzedawać-podsumowuje.
-Co ?-pytam zdziwiona.
Nagle na dach wparowują strażnicy pokoju, mówiąc że oczekiwana jestem w sali odnowy podkreślając słowo niezwłocznie. Tam już robią mnie na bóstwo, choć nigdy nie pozbędę się tej ohydy, tej bestii która we mnie mieszka. Ona wciąż żąda krwi, ona wciąż ukradkiem ucieka.
  Już po czterech godzinach jestem gotowa by dumną zwyciężczynie podziwiało całe Panem.
Stres znów narasta choć to niedorzeczne ...  Jeszcze Klara wytłumaczy mi jak mam wejść i co powiedzieć i nagle zaczyna się. Trzy, twa, jeden i wychodzę na scenę, od razu wita mnie Cesarem.
 -Witaj słonko ! Wyglądasz prze bajecznie, ale dość już komplementów bo mamy ograniczony czas-kieruje wzrok na widownie na co wszyscy wybuchają śmiechem.- Zanim oglądniemy najciekawsze momenty z twoich igrzysk chciałbym cię spytać. Czy wiesz już co zrobisz po powrocie ?
-Nie-odpowiadam krucho.
-Zastanów się dobrze, a my w tym czasie przeżyjemy raz jeszcze te emocje które towarzyszyły nam przez cały turniej.
 Nagle zza moich pleców pojawia się wielki ekran i pokazywany jest szybki skrót,
 Kolejny raz zostaje wylosowana. Kolejny raz zgłasza się Rail. Kolejny raz wjeżdżam na arenę. Kolejny raz ginę. Kolejny raz tracę przyjaciół. Kolejny raz morduje toksyczną miłość. Kolejny raz zwyciężam. Kolejny raz zostaje zniewolona.
 Oczy napełniają mi się łzami, ale dyskretnie to maskuje. Wszystko we mnie wrze, uczucia odżyły, żal odszedł na bok, a przyszła chęć zemsty. Czas wprowadzić mój plan w życie.
-O ho ho ! To były naprawdę emocjonujące igrzyska nie sądzisz ?
-Tak, to wszystko leci na żywo ?
-Tak każde twoje słowo jest odbierane w całym najukochańszym Panem, którym rządzi nasz dostojny prezydent Snow.
A więc czas na show.
 -Mogła bym coś powiedzieć ?
 -Co tylko chcesz skarbie.
 Zbieram w sobie całą odwagę, całą siłę jaka mi jeszcze pozostała do życia.
 -A więc chciałabym powiedzieć szczerze i z całego serca do całego Kapiotlu, Pierdolcie się !-krzyczę po czym pokazuje środkowy palec.-Tak panią też, i pana ! Ale najbardziej Pierdole waszego wszechmogącego Snowa ! To on co roku morduje nas i torturuje ! Każde z was ma swój udział w morderstwie, wy bo oglądacie i czerpiecie z tego satysfakcję, a rodzice bo na to pozwalają. Czemu nie wzniecić rebelii !-krzyczę po czym słyszę buczenie, wiem co zrobiłam, wydałam na siebie wyrok śmierci. Ale nie pozwolę na takie traktowanie, czas zemsty nadszedł.
 Krzyki są coraz głośniejsze, ja wstaję bo to znów zaczyna mnie denerwować.
 -Zamknijcie się idioci ! Wasz prezenter chyba chce dokończyć wywiad więc z łaski swojej zakończmy to szybko !-krzyczę bezczelnie i o dziwo wszyscy milkną, a moje słowa zapadają głucho.
 -Dobrze więc już ostatnie pytanie, czy cieszysz się ze zwycięstwa ?
 -Nie, powinnam zginąć tak jak wszyscy tego chcieli, najtrudniej będzie spotkać mi się z bliskimi...
 -Tak więc dotarliśmy do końca, ale nie odchodzicie bo już za chwilę odbędzie się uroczysta inauguracja naszej nowej zwyciężczyni. Naszej nowej gwiazdy ! Naszego nowego członka rodziny
 ! Pożegnajmy ją szerokimi oklaskami.
 Ku mojemu zdumieniu wszyscy klaszczą, tego się nie spodziewałam. Następnie wychodzę za kulisy i nie marnując czasu poprawiają mi makijaż, biegnę szybko w szpilkach za Klarą która pierwszy raz jest cicho. Już jesteśmy na wielkim balkonie ośrodka gdzie odbędzie się uroczystość przed placem, gdy nagle odzywa się moja opiekunka.
 -Skarbię, ja wiem że jest ci ciężko, ale jeśli mogłabyś nie wyprawiać takich cyrków byłabym ci wdzięczna. Teraz wszyscy biorą cię za wariatkę, musisz ich przekonać że nią nie jesteś bo to źle świadczy też o mnie.-mówi po czym spogląda mi w oczy i wypycha za kurtynę.
 Na tarasie jest chłodno, widzę jeden wielki tron i tłum ludzi na dole, a nieopodal pełno kamer. Idę spokojnym krokiem, wiem co mam zrobić, dziwne że taka ważna rzecz jak koronacja jest tak spontaniczna i ryzykowna. Łatwo ją spieprzyć. Wreszcie dochodzę a przede mną rozpościera się ten sam widok co na dachu ośrodka. Wielkie słońce tym razem wchodzi, chłodne powietrze pobudza moją skórę, a tłumy kapitolczyków krzyczą, czuję się jak królowa, potężna i niezależna, ale czy napewno ? Nagle rozbrzmiewa hymn, wstaję jak to zawsze robią zwycięzcy i spoglądam pusto w przestrzeń myśląc o tym co będzie po powrocie.
 Nagle wchodzi Snow ze swoim typowym zapachem róż i przekrwionymi ustami, zanim idzie mała dziewczynka niosąca na poduszeczce srebrny lub platynowy diadem z wielkim lazurem w czołowym punkcie. Podchodzi bliżej, nakłada koronę i szepcze mi do ucha.
 -Po ceremonii zapraszam do mnie na herbatkę-szepcze jadowicie.
 Odchodzi i nagle rozbrzmiewa hymn Panem więc wstaję i grzecznie patrze przed siebie, jest jakby nic się nie zdarzyło, jakbym nie próbowała wzniecić powstania, wszystko takie nierealnie oprócz żmii stojącej obok.
 Kończy się inauguracja, a ja zgodnie z zapowiedzią podążam labiryntem korytarzy szukając Snowa, który mógłby być wszędzie. Nagle gdzieś poniżej piętra -10 czuję duszący zapach róż i bardziej soczysty smród krwi. Zamykam oczy i kieruje się nim. Po dziesięciu minutach dochodzę do wielkich na trzy metry drzwi z napisem ''Piękny pęk''. Wchodzę i od razu zauważam ilość róż, różność ich kolorów, a wszystko to jeden kwiat. Przechadzam się wokół nich aż wreszcie natrafiam na Snowa ucinającego zdrową, sztuczną różę.
-Piękna nieprawdaż ? Taka czysta, taka wonna, ale sztuczna. Ty taka nie jesteś prawda ?-pyta.- Nie, ty jesteś zadziorna, niepokorna i możesz dużo namieszać, ale także wiele zbudować. Widzisz, my tu mamy taki zwyczaj że chronimy rodziny i przyjaciół naszych zwycięzców w zamian na po słuszność i lojalność ... Zadarłaś nie z tym graczem co trzeba, za nielojalność jest kara. Myślę jednak że jesteś rozważną dziewczyną i zgodzisz się na pewien układ. Będzie polegać zwykłym stosunku seksualnym ... Wystarczy że prześpisz się z odpowiednimi ludźmi, a zapewnisz sobie dobrobyt i bezpieczeństwo. Wystarczy choć raz posłuchać ludzi mądrzejszych od siebie.
 -Nie-mówię wywołując uśmiech na jego sztucznej twarzy.
 -Ale nie daje ci wyboru, mówię tylko że jeśli się nie dostosujesz coś może roztrzaskać głowę twojemu bratu, babci, ojcu, przyjaciółce ... Wybór jest duży.
 Nagle czuję że przerażenie wyparowuje, zostaje jedynie odwaga i chęć wolności.
 -Teraz ty posłuchaj, jeśli choć tkniesz moją rodzinę i otoczenie przysięgam że nie będziesz miał ze mną lekko ! Lepiej zabij mnie teraz.
 -Nie dam ci tej satysfakcji-kończy jadowicie.
 Jeszcze przez chwilę stoję wpatrzona w bezlitosne ślepia. Jednak ja pierwsza spuszczam wzrok i uciekam. Tym razem nie gubię się w korytarzach, trafiam wprost do mojej windy i wracam do pokoju resztę dnia patrząc się w ścianę.
Następnego dnia odbywają się różnie głupie wywiady, na które odpowiadam tak albo nie. Wreszcie po wielu długich rozmowach z ludźmi oznajmiono mi że czas wracać. Nie czekając na dalsze komendy schodzę na marmurowy parter czekając na resztę mojej ekipy.
 -No skarbie wracamy na stare śmieci !-krzyczy Klara.- Oczywiście ty bo ja mieszkam gdzie indziej ... Dobra mniejsza, chodźcie bo się spóźnimy !-znów wrzeszczy.
 Reszta dnia mija spokojnie i mozolnie, jem i zamykam się w swoim przedziale.
 Nadchodzi noc.
 Nie mogę spać, nie mogę żyć. Jestem wrakiem człowieka. Postanawiam wejść do przedziału salonowego i tam przy wielkiej szybie pooglądać księżyc i inne ciała niebieskie. Gwiazdy są takie spokojne, tak odległe i tak imponujące, mogła bym być jedną z nich.
 Ludzie rodzą się i umierają. Jesteśmy jak rzeka, która w pewnym momencie wpada do morza lub oceanu. Wciąż rwiemy naprzód ponosząc konsekwencje naszej przeszłości, ciągnąc własne kamienie milowe przez wodną toń niczym wiecznie spragniony pustelnik oddalony tysiące mil od domu pragnący powrotu do niego. Tak właśnie jest, uciekamy przed czymś czego tak naprawdę pragniemy oszukując samych siebie. Niczym dzieci zgubione we mgle wciąż szukamy naszego miejsca, ale gdy go nie znajdziemy co wtedy ? Co jeśli jedyną regułą jest ich brak ? Co jeśli każda chwila, każdy oddech, każda myśl jest tylko pojęciem względnym ? Tyle razy mnie korciło żeby powiesić się, utopić, pociąć. Dać za wygraną innym i znaleźć prawdę ... Zawsze gdy jestem już krok od tego powstrzymuje mnie jedna myśl, oczywista i przenikliwa. Po co szukać prawdy gdzieś gdzie jej nie ma ? Jedyna prawda jest w nas, to ona nas cechuje. To ona wyznacza sens naszemu życiu, jej brak spycha nas na drogę szkodliwą, tak samo jak jej nadmiar. Wszystkiego trzeba mieć równo, równo wiedzy, równo odwagi i równo prawdy. Teraz już wiem że dobro i zło nie istnieje, jest tylko wiedza i jej brak.
 Za każdym razem gdy patrzę w księżyc zadaje sobie pytanie, czy coś znaczę ? Czy mam jakikolwiek wpływ na to co się dzieje wokół mnie ? On zawsze odpowiada tak samo, szepcze tak. Ma rację, bo to my, a nie kamienie czy drzewa tworzymy prawa tylko po to by za chwilę samemu je złamać ...W tym człowiek jest najlepszy, w niszczeniu, w destrukcji. Bo to my, a nie  nikt inny doprowadził do upadku tej planety. Toksyczne rzeki, trujące opary. O ty wszystkim piszczą głupie tabloidy, ale czy napewno tak jest ? Może to wszystko jeden wielki spisek wobec nas by zmylić mózgi ciemnot i gawiedzi ? Tylko po co ? By chwilowo cieszyć się wiedzą ? Każdy z nas kiedyś dowie się prawdy, bez względu na stan konta czy status społeczny. Cała definicja życia może zmienić się wraz z kierunkiem, w którym podążasz. Czy to właśnie w życiu nie jest najpiękniejsze ? To że bez względu w jak beznadziejnej jesteś sytuacji los może dodać coś jeszcze gorszego ? Czyż to nie piękne że wystarczy chwila by życie człowieka odmieniło się bezpowrotnie ? Bo przecież każdy z nas jest inny. Każdy z nas nie jest tym kim był jeszcze wczoraj, rok temu, dziesięć lat temu. Dlatego trzeba wciąż podążać naprzód bo zatrzymując się w punkcie A nigdy nie dojdziemy do punktu B. Dlatego jesteśmy wciąż kształtującą się rzeką szukającą właściwej drogi i krzyżując ją z innymi. To właśnie jest prawdziwy sens istnienia, kochać i być kochanym. Ja nie sprostałam temu wyzwaniu.

9/11/2014

ROZDZIAŁ 16 Najtwardsze z serc.

  To już przedostatni rozdział :')  + Epilog ... Strasznie szkoda mi opuszczać to miejsce (już niedługo :'( ), Ale to jeszcze nie pożegnanie więc spoko kochani ;*     Kończę zanim wybuchnę płaczem więc Bajo :*.

Ps:później poprawię błędy, jak znajdziecie = piszcie !



                                                                 Rozdział 16


Więzy, które mnie trzymały spłonęły. Uczucia, których pragnęłam zniknęły. Ludzie których ceniłam zginęli.
 Odbiegam szybko od ognia, piszcząc przy tym niemiłosiernie. Jestem żywą pochodnią, ale szybko zrzucam spodnie i bluzkę na kukurydzę, które podpalą następne i następne...
 Ja nie mam czasu na gaszenie pożaru i opatrunek ran, muszę zabić ten ostatni już raz. podchodzę do kałuży krwi pozostawianą przez Florence i biegnę szybko ich tropem, pamiętam dobrze tą drogę, prowadzi nad jezioro.
 Najpierw całą poparzona z  idę powoli naprzód, później zaczyna się walka o przetrwanie. Znów ogień mnie atakuje, przebijając mrok rozpościerający się na niebie niszczycielski żywioł trawiący kukurydzę ... Diabeł się po mnie upomina. Zaczynam biec.
 Płomienie, najpewniej dla większego efektu podsycane przez kapitol gonią mnie, są już tylko trzy metry za mną. Pędzę najszybciej jak mogę ale one wciąż są za mną. Zatrzymuje się. Wsłuchuje się w cisze i wpatruje w widok.
  Wszystko  płonie i nagle dzieje się coś co przeraża mnie bardziej od ognia, to krzyki, krzyki zmarłych trybutów.
 Teraz przerażenie osiągnęło już swoje maksimum, głosy każdego zmarłego trybuta wzywają mnie pierwotnym zenem, Lana, Tel, Merlin, Crasha, Adama, Chwiecko, Travis,. Wszystkie te osoby i jeszcze nieznane mi głosy innych wołają o pomoc.
 Niespodziewanie wpadam na ziemię i czuję dławiący mnie pył drogi prowadzącą na starą farmę, wszystko w jednej chwili wszystko milknie i słyszę jedynie szybkie przedziejanie się istot przez kukurydzę.
 Chcę się poruszyć, udaje się ! Sięgam spokojnie po zapalniczkę leżącą w mojej kieszenie razem z nożem, to jedyna broń przeciwko istotą, one boją się jedynie ognia.
 Z niechęcią ściągam stanik jedyną część ubrania która oprócz bielizny nie spłonęła, kolejny raz jestem goła i ośmieszona. Owijam siekierę nim i podpalam, następnie pędzę szybo przed siebie tropem Raila. Nie dobiegam nawet trzystu metrów gdy z kukurydzy wystaje niemal ludzka ręka, lecz palce są zbyt długie, paznokcie również. Po chwili rozlega się krzyk.
 -Pomocy ! Johanna ratuj !-krzyczy Lana, to łamie mi serce i sieje spustoszenie w psychice.
 Muszę iść dalej drogą potępionych potworów, cały czas kierując płonącą siekierę w kierunku ręki. I nagle z każdej strony wychodzi tuzin rąk wołając pomocy, w głosach są też inne słabiej znane mi osoby jak i moi bliscy.
 Moja psychika rozlatuje się jak domek z kart bezpowrotnie zgniatając kartkę zwaną ''uczucia''.
 Teraz już niema odwrotu, albo zabije, albo zostanę zabita. Albo wybiorę uczucia albo instynkt, ale to raczej żaden wybór gdy już jedno wyjście zostało zniszczone.
  Pędzę najszybciej jak mogę, ale nagle czyjaś ręka chwyta mnie i upadam, dostrzegam za sobą istotę, identyczną jak na farmie. Czuję ten sam strach co wtedy, ale teraz się nie waham, płonącą siekierą roztapiam jego nogi, mogę to teraz zabić, ale niema czasu trzeba uciekać
  Biegnę najszybciej jak umiem, parę z tych stworów biegną za mną a reszta porusza się w kukurydzy krzycząc. Słyszę chlupot jeziora i przedzierający się przez wszystkie wydźwięki autentyczny krzyk Florence po czym rozlega się wystrzał z armaty. Kolejne serce przestało bić. Czas na ostateczne starcie. Nagle wybiega wprost z kukurydzy on.
 Krzyki cichną widocznie organizatorzy postanowili zakończyć to klasycznie. Strach kolejny raz miesza się ze strasem i przerażeniem w wielką kleista breję spowalniającą moje myślenie.
 I stoimy tak w ciszy myśląc nad naszymi uczynkami, nad tym jak bardzo nawzajem siebie wyniszczyliśmy Dawne karykatury przyjaciół stoją naprzeciwko siebie, pozbawiane człowieczeństwa, zaszczute i zamknięte w klatce by nawzajem się pozabijać. Ale czy napewno to tylko wina Kapitolu ? Może wina stoi tez po naszej stronie ...
 Jak mam odróżnić prawdę od aluzji ? Jak mam przezwyciężyć strach ? Jak zrobić choćby krok dalej wiedząc że osoba, którą kocham próbuje mnie zabić ? Poprawiam siekierę szykując się do ataku i tak rozpoczyna się walka w blasku wschodzącego już słońca. Co chwila odparowuje jego ciosy, staram się nie patrzeć w jego śliczne brunatne oczy, gdy nagle słyszę krzyk Lany za plecami i myśląc że ona tam jest odwracam się. Spoglądam, ale nic nie dostrzegam. Po chwili czuje ból przebijający moje wnętrzności. Przegrałam.
-Tak oto kończy się kolejna tura niesławnych głodowych igrzyska-krzyczy Rail pewien swojej wygranej.-Biedna panienka Mason nie dała rady i ostatecznie poległa przez miłość i swoją własną słabość.
 To prawda. Rail wyciąga miecz z  moich żeber zadając mi taką fale bólu o jakiej nie wiedziała, oddycham coraz wolniej, świat lekko szarzeje.
 -A więc to koniec ? Już ? Nie masz pojęcia jaką radość sprawiało mi oszukiwanie cię.
 -J-jak możesz?!-pytam ze łzami w oczach i palącym bólem w żebrach.
 -A jak można zabierać zawsze to co należy się innym ? Tak mówię tu o wszystkim co robiłaś, moja rodzina, znajomi i całe miasteczko zapatrzone jest w ciebie jak w obrazek. Wiecznie stawiali mi cię za przykład i mówili otwarcie że lepiej by było gdyby to wspaniała Johanna była w mojej rodzinie niż ja !
 -Ja nie wiedziałam-nie wiem co powiedzieć, cała sytuacja wydaje się banalna. On chce mnie zabić bo jego starzy wiecznie mnie uwielbiali czego nie widziałam, żałosne ale prawdziwe.-  Postąpiłeś jak dziecko, widzisz teraz stoimy tu jako karykatury dawnych przyjaciół. Nie wiesz jak mnie ranisz.
 -A czy ty wiesz jak wszyscy dookoła mnie ranili ?! Wygram żeby pokazać że nie jestem słaby, tylko ty stoisz mi na drodze. Żegnaj.-syczy wbijając mi ostateczny cios w serce i rozsadzając mi zapewnię ważniejszy organ. Nagle z buzi i nosa zaczyna mi powoli lecieć krew, pokarm dla wampirów o których krąży tyle legend, ale to my wszyscy nimi jesteśmy naprawdę, poświęcając krew brata w zamian za swoją.
 -Pamiętajcie, najtrudniej jest pokonać siebie-odwraca się do mnie tyłem, to moja ostatnia szansa, mam jeszcze nóż w kieszeni.
- Nie Rail, najtrudniej jest pokonać ślepą miłość -szepczę mu do ucha po czym wbijam go raz po raz w plecy ofiary, upada na ziemię a ja razem z nim. Otwiera buzie i stara się wydać ostatnie tchnienie, ale nie udaje mu się, na arenie rozlega się ostatni wystrzał z armaty.
 Jego martwe brunatne oczy wpatrują się we mnie, dookoła nasza krew miesza się stygnąc i krzepnąc. Czuje się coraz słabsza, umieram, chyba sześćdziesiąte szóste głodowe igrzyska pozostaną bez zwycięzcy ... To była by odpowiednia kara dla Kapitolu jak i najłagodniejszy wyrok dla mnie.
 Mrugam coraz wolniej, oddycham coraz słabiej, myślę coraz trzeźwiej.
 Leżymy jak za starych dobrych czasów kiedy jeszcze żyłam w kłamstwie, niebo wydaje się takie realistyczne, poranny błękit wypada prześlicznie, ale jednak ma pewną skazę ... Nie to nie skaza tylko poduszkowiec przyleciał by uratować mnie, zwyciężczynie, ostatnie  serce które bije i przypomina ludzkie. To ja wygrałam choć tego nie chciałam, to ja przetrwałam wbrew wszystkiemu, to ja zostałam najtwardszym z serc.






8/30/2014

ROZDZIAŁ 15 Stałam się jedną z nich.

  Heloł kochani :* dawno nie było rozdziału co ? I dostałem kolejną nominację do LA (już czwartą która czeka na opublikowanie). Ten rozdział miał być już przedostatni, ale stwierdziłem że nie mogę tag szybko zakończyć przygody z tym blogiem, więc będzie jeszcze parę ... Ogólnie cierpiałem na rzadką chorobę, która zwie się ''brak weny''. Odzwyczaiłem się od pisania i dlatego rozdział taki :). Jutro biorę się za czytanie waszych zaległych blogów :*. Ale mi i tag się podoba (skromny ja) pamiętajcie że pisałem ko w CENZURA długo ;).

Ps: Jakby były błędy to sorry, nie mam siły sprawdzać ... Później poprawię :D.



                                                             Rozdział 15


Powoli otwieram oczy, nawet to jest niezwykłym wysiłkiem. Gdy udaje mi się to wreszcie zrobić podnoszę się i rozglądam. Dookoła panuje późne popołudnie lekko podchodzące pod wieczór, jestem na płyciźnie, a w powietrzu unosi się lekka woń śmierci, lecz wszystko głuchnie wśród chlupotu wody w błękitnym jeziorze.
 Wreszcie wraca do mnie pełna władza i powstaję strzepują z siebie pył i wysuszone liście kukurydzy. Ciekawe ile czasu tu przeleżałam ? Godzinę ? Dwie ? Dzień ?
 Wszystko jest takie ciche, spokojne niczym w raju, jednak to nie eden, nie ma boga ani węża jest tylko ciągła nierówna walka o życie kosztem innych. Nagle dzieję się coś dziwnego, spoglądam na jezioro gdzie po spokojnej tafli  skaczą małe rybki, przepiękne, a każda w innym pastelowym kolorze. Płyną w moją stronę, ale coś mnie w nich przeraża. Są za śliczne, zbyt bajkowe. Takie ryby nie występują naturalnie w jeziorach co oznacza że pochodzą z Kapitolskich hodowli. Zmiechy !
 Szybko cofam się jak najdalej od jeziora w głąb złocistej plaży i dostrzegam na mej ręce coś niewielkiego lecz jasnoczerwonego, to także jedna z tych rybek ! To ona mnie w tedy ugryzła, przez nią zemdlałam ! Wyrywam ją szybko co okazuje się błędem gdyż odsłania to dziurę w dłoni przez którą teraz sączy się krew. biegnę w przód nie zwracając uwagi na to w którym kierunku, byle jak najdalej od jeziora. Zaraz tam są moje rzeczy !
 -Stój głupia ! Zachowujesz się jak idiotka-krzyczę na siebie, chyba powoli mi już odbija.
 Zatrzymuje się i zauważam że kukurydza jest dziwnie biała, sucha, niebezpieczna. Siadam robiąc mały postój po czym znów ruszam w przeciwnym kierunku od jeziora.
 Mija godzina i zapada zmrok, boję się bo w ciemności może czaić się wszystko. Podążam spokojnie przez zasuszoną kukurydzę gdy nagle rozlega się okropny ryk i wystrzał z armaty, nikt nie musi mi nic mówić wiem że rozpoczął się finał.
 Zawsze, w każdych widzianych prze zemnie igrzyskach trybuci na sam koniec wracali pod róg obfitości, też muszę tak zrobić. Biegnę do czasu kiedy na kopule areny pojawia się twarz Tela i uginają się pode mną. Jak mogłam do tego dopuścić ? On zginął przeze mnie w nieszczęśliwej miłości, a ja wciąż próbuje uratować swoją ! Jak mogłam stać się tak obojętna na śmierć osoby, którą znałam ? Kiedy to nastąpiło musiałam być zbyt zajęta walką o przetrwanie.
 Idę przyśpieszonym krokiem z daleka od wrzasków istot, które pojawiają się i znikają w głuchym powietrzu. Są daleko co oznacza że jestem koło rogu obfitości, zza chmur wygląda księżyc kiedy nagle samotnie wychodzę na sam środek areny, wróciłam do punktu wyjścia gdzie wszystko się zaczęło i wszystko się zakończy.
 Spokojnym krokiem przechodzę przez dawny obóz zawodowców i szykuje się na atak. Nie muszę długo czekać bo nagle wprost z zalanych tunelów z pod rogu obfitości wychodzą Florence, Crash i Rail. Serce podskakuje mi do gardła, czuje ogromne napięcie i stras. Chyba zaraz wybuchnę.
 -To koniec topornico, pożegnaj się grzecznie z widownią- mówi co wywołuje uśmiech na mojej twarzy.
 -Litości i ty chcesz być zwycięzca ? To wszystko jest ukartowane, zaplanowane wygra Lana a ty zginiesz. Organizatorzy są naszymi bogami i to oni decydują kto przeżyje a kto nie- oznajmiam szykując się na odwet fizyczny.
 -Powiedziałem, gra skończona szmato !-Krzyczy i niespodziewanie rzuca we mnie nożem.
  Stoję jak wryta wpatrzona w obojętną reakcję Raila. Czas zwalnia, czuję każdy podmuch wiatru, słyszę sztylet przecinający powietrze tuż przede mną, a więc kolejny raz jeden słaba, nie potrafię się obronić.
 Nagle tuż przed moją twarzą przelatuje tarcza osłaniając mnie przed sztyletem, Lana mnie uratowała !
 Czas na kontratak, wymieniamy z laną niespokojne spojrzenia i ruszamy na swoich przeciwników. Moja sojuszniczka wzięła na cel Crasha i Raila, ja Florence. Mam nadzieję że Rail ucieknie. Biegnę ku mojemu największemu wrogowi.
 Flo zdążyła wyciągnąć już nóż kucharski i rozpoczyna się walka. Wymachujemy i unikamy nawzajem swoich śmiertelnych ruchów. Tym razem walczę żeby zabić. Odcinam jej siekierą ucho na co ona pozbawia nie palca. To się nazywa krwaw koniec. Jesteśmy cali we własnym płynie, dławimy się nim próbując nieudolnie walczyć aż wreszcie wbijam jej własny nóż w jej ramie i cicho szepczę.
-Zadarłaś, nie z tą osobą co trzeba ruda szmato.-po czym odchodzę, była godnym przeciwnikiem niech umrze w pokoju mówię w duszy choć i tak jej nienawidzę.
 Gdzie jest Lana ?! Gdzie ona jest ? Chyba pobiegła do tunelów, Rail także zniknął gdzieś.
 Jestem już w zalanych jaskiniach pod rogiem obfitości i na moje szczęście znajduje tam Lane całą, lecz walczącą o swoje życie z Crashem. Zamierzam jej to ułatwić. Gdy już jestem metr od niej kończy się bratobójcza walka drugiego dystryktu, moja przyjaciółka przeszywa miednice Crasha mieczem, a następnie odwraca się w moją stronę stojąc nad brzegiem głębokiej wodnej toni. Podchodzę do niej, ciesze się że udało jej się przeżyć. Sztuczna błogość trwa ale zaraz... Żadna armata nie wystrzeliła, czyli każdy zawodowiec jeszcze żyje. Gdy stoję tak zamyślona nagle dostrzegam wzrok Lany, i nagle odpycha mnie w bok przyjmując uderzenie miecza, który szybko wyciąga i wbija raz jeszcze na wpół żywy Crash. Biorę siekierę w ręce i bezlitośnie rozłupuje mu czaszkę i rozlega się wystrzał z armaty. Przyjaciółka pada głucho na ziemie ciężko oddychając.
-Wiesz Johna przetrwałam prawie całe igrzyska, ale byłam tak samo głupia jak reszta zawodowców. Mu tylko udajemy twardych, zabijając żadne z nas tak naprawdę nie czuje satysfakcji, ja modliłam się o każdą ofiarę, którą zabiłam. Wierzysz w Boga kwiatuszku ?-pyta.
-Nie-odpowiadam skruszona.
-Czemu ?-pyta uśmiechając się.
-Bo gdyby istniał nie pozwolił by na takie okrucieństwo, nasz dystrykt nie zna słowa miłosierny Bóg
-To źle, widzisz w naszym dystrykcie modlimy się bardzo często. Oczywiście nie wszyscy ale większość tak. jesteśmy na zewnątrz bezduszni ale wewnątrz złamani, nie warto być najjaśniejszą gwiazdą. Pamiętaj kwiatuszku twardzi jak skałą, jak skała się kruszą.-szepcze po czym uśmiecha się w jej typowym wyrazie twarzy, ostatni raz w jej życiu. Wystrzał z armaty przeszywa głucho całą arenę.
 Na ten jeden monet wystrzału świat zamarł raz jeszcze, nie żyje największa twardzielka. Nie żyje największa wariatka. Nie żyje najpiękniejsza dziewczyna. Nie żyje moja przyjaciółka.
 Klęczę nad jej ciałem, łzy spływają mi po policzku. Dlaczego ? Jak to możliwe że już nigdy nie usłyszę jej głosu ? Dlaczego ? Jak jej Bóg mógł dopuścić do tak strasznego czynu ? Nie mógł bo go nie ma.
 Jej ciało stygnie, robi się coraz bledsze. Jej uśmieszek zamarł na wieki. Łzy ciekną mi na jej ciało, jestem bezsilna. Próbuje wstać ale nie udaje mi się, padam niezdarnie wybuchając i wymachując siekierą na oślep. Ta śmierć ze wszystkich uderzyła mnie najbardziej, czuję pustkę w sercu które zajęła moja przyjaciółka i wiem że nigdy się nie zapełnić.
 Teraz nie zostało mi już nic jak tylko zakończyć mój samobójczy plan, nie mam już nic do stracenia. Powoli wyczołguje się z podziemnego grobowca, spoglądam w sztuczne niebo na którym  Księżyc jest w nowiu, a chmury nawet nie śmią go zasłonić.
 Tam gdzie porzuciłam Florence leży już tylko kałuża krwi, czy to możliwe że nie usłyszałam armatniego wystrzału ? Bardzo możliwe, teraz każda cząstka mego ciała pragnie śmierci, boję się że może nie nadejść.
 Obchodzę jeszcze raz okrąg i czekam aż coś się zdarzy ale jednak nie dzieje się nic oprócz cykania świerszczy i pojedynczych krzyków tych istot na które już nie zwracam uwagi. Siadam koło drewnianego pala gdzie  i spoglądam tępo w ciemność, zawsze mnie ona przerażała, każdy może w niej się skryć bo cień nie pyta kim jesteś tylko na ile zostaniesz, możesz tam zostać na ile chcesz ale będąc tam coraz bardziej oddalasz się od światła co w efekcie czynie cię uzależnionym od cienia. Strach przed światłem to już następna faza a po pewnym czasie ciemność już cie pochłania i stajesz się jego marionetką. Nie chcę być zła, ale chyba jestem.
 Sama teraz zaczynam gubić się we własnych myślach. Czekam pokornie na koniec, chcę umrzeć szybko i bezboleśnie, zasłużyłam na to.
 Nagle słyszę ruch, ktoś idzie w moim kierunku, czuję oddech przeznaczenia na karku, albo ... nie ! to nie przeznaczenie tylko jakaś żywa istota. Chcę się odwrócić ale nie mogę sparaliżował mnie strach. Nie !, Powoli obracam się, a gdy już jestem w połowie, ktoś uderza mnie czymś z metalu szarpiąc skórę.

                                         
                                                                  ***

 Budzę się otępiała, wszystko trzęsie się jakbym płynęła łodzią, gdy już te objawy ustępują skupiam się na tym gdzie się znajduje. Jest wciąż środek nocy, ręce od tyłu przywiązane mam do pala z drewna na samym środku starego obozu zawodowców. Moja całą twarz skąpana jest w blasku księżyca, kukurydziana widownia cicho szumi a ziemia pod moimi stopami chłodnieje jak ciało lany.
 Nagle ktoś wyłania się z ciemności, to Rail z Florence. Jednak nie muszę się poświęcać, śmierć sama po mnie przyszła. Zbliżają się powoli, wreszcie są dostatecznie blisko bym mogła dostrzec uśmiech na twarzy Flo.
-To już koniec, naprawdę jestem zdziwiona że zaszłaś tak daleko, Rail kochanie zabijemy ją ?-syczy Florence.
Znów cisza, dostrzegam jak Rail poprawia swój miecz, w blasku księżyca dostrzegam lekki zarost. Nagle po całej arenie rozlega się śmiech, który jednak w takim miejscu mrozi krew w żyłach, to Rail śmieje się donośnie ale z klasą.
 -Och Florence, Florence jaka ty głupa, naprawdę myślisz że ja cię kocham.-podchodzi bliżej i niespodziewanie ku szokowi wszystkich wbija jej miech w brzuch, jednak mnie kocha tylko dlaczego w takim razie mnie związał ? Znów zapada głucha cisza.
 -Hej może mnie rozwiążesz ?-pytam nieśmiało sądząc że jest po mojej stronie.
 -Ach i zostałaś jeszcze ty, moja przyjaciółko albo może jak wolisz kochana ?-mówi ironicznie, boję się jego następnych słów.- To wszystko było iluzją, dobrze zagranym spektaklem od samego początku. Nadstaw uszy a dowiesz się więcej, jestem z twoją najlepszą przyjaciółką Kerie już bardzo długo, a pół roku przed dożynkami wymyśliliśmy genialny plan jak pozbyć się niepotrzebnej znajomości i zapewnić sobie dobrobyt. Szczęście dało nam okazję już w tym roku, każde uczucie jakie do ciebie czuję mogę określić jednym  słowem, obrzydzenie. Tak nie przesłyszałaś się, cały czas widziałem jak się do mnie mizdrzysz, Blight dobrze cię ostrzegał, nigdy cię nie kochałem-wyciąga nagle z plecaczka leżącego u jego stup pochodnie i zapalniczkę- I nigdy nie będę cię kochać-mówi po czym rozpala pochodnie.
 Świat pęka każdy skrawek tego piekła krzyczy moją nienawiścią. byłam tak durna ! Tak ślepa że na drodze sztucznej miłości straciłam wszystkich, których mogłam uratować. Nie zostało mi już nic. Zostałam obdarta nawet z godności i miłości, mogę się jedynie tępo przyglądać oprawcy. Całe panem wstrzymało teraz oddech, nagle kontem oka dostrzegam że ciało Florenc gdzieś zniknęło. Uciekła pozostawiając za sobą jedynie ślad krwi prowadzący w stronę kukurydzy. Rail też to zauważył.
 -Rail, proszę nie rób tego, przecież byliśmy przyjaciółmi ? Jak możesz ?-pytam dławiąc się łzami,
 -W tym świecie nie ma takiego słowa ! Jesteś tępa ! Zadawałem się z tobą tylko po to by zdobyć szacunek w oczach ojca, który tak ciebie podziwiał ! Tak ojczulku teraz patrz kto z nas jest lepszy !Czas skończyć tą maskaradę skarbię-krzyczy po czym wyrzuca pochodnie tuż pod moje nogi- Trzymaj się ciepło-kończy ironicznie, po czym biegnie tropem Florence. Wszystko płonie.
 Ogień, staję się jego płomieniem.
 Krzyk, staję się jego źródłem.
 Ból, staję się jego nosicielką.
 Wszystko w okół zaczynają przysłaniać płomienie, ubrania zaczynają się palić. Przyłączam się do wycia istot, wszyscy cierpimy równo dopiero teraz to sobie to uświadamiam. One istnieją tylko po to by nas zabić, a my tylko po to by nie dać się zabić. Teraz i ja istnieje tylko po to by zabić. Stałam się jedną z nich.
 Jestem dziwnie spokojna, choć płomienie otaczają mnie już całą gdy nagle dzieje się coś, belka łamie się, a ja spadam wprost na ogień, teraz skóra powoli zaczyna mi się topić, albo tylko mi się zdaję. Tracę zmysł po zmyśle, aż zostaje mi tylko wzrok i słuch.
 Liny które mnie trzymają przepaliły się a ja jestem wolna, już zapomniałam że krzyczę.
 Powstaję niczym najwyższe zło wprost z ognia piekielnego, kipiąc nienawiścią, ale nie jestem potworem, jestem wygłodniałą i zdziczałą bestią, która żąda krwi, żąda zemsty, żąda śmierci.




8/07/2014

ROZDZIAŁ 14 Bogowie i potwory.

 Taki rozdział napisany na szybko, co wy na niego ? Dobry ? Trochę zbyt drastyczny i erotyczny ? Zgadnijcie kto wczoraj dostał kolejny szlaban za ucieczkę z domu ? Tag ja XD, no, ale takie życie i wgl zapomniałem telefonu z domu ... I musiałem się wrócić ;-;. Dobra nara
 Do zobaczenia w kom-ach :*.



                                                       Rozdział 14

 Czuję jego oddech na karku, boję się, a zarazem jestem przepełniona szczęściem że mogę być tak blisko mojego ukochanego Raila. Co się stało z nami dawnymi przyjaciółmi zaszczutymi przez kapitol ? Chyba mnie puszcza bo ostrze już nie dotyka mojej skóry. Odwracam głowę przede siebie, tam stoją już uzbrojeni Flo, Trawis i Crash.
 -No proszę, proszę, co za dziwka do nas przyszła ! Czas upuścić trochę krwi !-krzyczy Florence.
 -Nie, jeszcze nie teraz-mówi Crash.- Zaprowadzi nas do innych, albo zginie-mówi spokojnym ale i jadowitym tonem.-Jej wybór.
Nie muszę długo myśleć by dać im odpowiedź.
 -Okey, zaprowadzę was do nich-mówię po czym ktoś wali mnie pałkę, a ja padam nieprzytomna na ziemię.
 Budzę się znów pod rogiem obfitości ale jestem przywiązana do wielkiego pala z drewna, na czole rośnie mi chyba spory guz bo to miejsce boli mnie za cholerę. Przede mną rozciąga się goła brunatna ziemia zamknięta w kole kukurydzy, na samym środku jest róg obfitości, a z przodu wejścia do niego znajduje się obóz zawodowców składający się z czterech sporych namiotów, ja stoję w samym środku ich gniazda tam gdzie dawniej było pewnie ognisko. Wszyscy siedzą w jednym z namiotów, tym czerwonym największym. Jeszcze niewiedzą że już się ocknęłam, więc tylko podsłuchuje ich rozmowę.
 -Gdy tylko znajdziemy drużynie Lamusów załatwimy wszystkich i wtedy zajmiemy się tym słoneczkiem-mówi Crash.
-Ok czyli tak jak uzgodniliśmy ? Bez zmian-mówi Travis.
-Tak ale ja się nią zajmę ! Proszę !-błaga  Florence.
-Dlaczego chcecie ją zabić-mówi zbyt głośno Rail podkreślając każde słowo.
-A co ty taki wielki obrońca tej szmaty !-krzyczy Flo po czym Rail z łoskotem zapina drzwiczki od namiotu skutecznie uciszając rozmowę.
 Słońce powoli zachodzi tu na arenie, ale setki kilometrów stąd osoby z mojego dawnego życia przed igrzyskami denerwują się marząc o moim zwycięstwie, ale jedyne co mogę teraz zrobić to zapomnieć o nich.
Ale teraz pierwszy aż od rozpoczęcia turnieju myślę o mojej najlepszej przyjaciółce Keri. Ani razu o niej nie wspomniałam, nic jakby nie istniała, a to przecież ona chyba najtrudniej to znosi bo pewne jest że przynajmniej jeden z dwójki jej przyjaciół zginie. Biedna, śliczna, cicha, spokojna, uczuciowa i uczciwa dziewczyna jest kolejną ofiarą kapitolu, teraz kolejny raz płaczę. Mija godzina, dwie i wreszcie wszyscy wychodzą a ja udaję że jestem nieprzytomna z marnym skutkiem.
 -I tak wiemy że już się obudziłaś topornico-mówi niby żartobliwie, ale to wyzwisko wkurza mnie.- Jutro rano idziemy wytropić twoich sojuszników więc szykuj się, i żeby nie było złudzeń jak tylko spróbujesz uciec, jeśli choćby twój włos spadnie gdzieś poza obóz zdechniesz, a Flo już oto zadba-kończy beznamiętnie Crash.
 -Czyli odwiążecie mnie ?-pytam.
 -Nic takiego nie powiedziałem, ale jesteś sprytna i wiem że napewno spróbujesz uciec topornico !- krzyczy przyprawiając mnie o śmiech.
 -Teraz idziemy zapolować, jak spróbujesz zwiać spalę cię osobiście na tym stosie lub utopie w tych teraz już zalanych przez ciebie tunelach, topornico-mówi kolejny raz do zanudza grożąc mi po czym on, Flo i Rail znikają w kukurydzy. Zostaję sama z Travisem.
 Nic o nim nie wiem, oprócz tego że jest bratem rudej szmaty. Podchodzi do nie, ciekawe czego chce.
 -Topornica, dobre ? Wszyscy z dwójki uwielbiają wyzywać innych, nadawać im przezwiska. Mnie nazwał Ciota, oryginalnie co ?-pyta żartobliwie.
 -Dlaczego ze mną gadasz ?-pytam najodważniej jak potrafię.
 -Dlatego że moja siostra cię nienawidzi, a ty mnie pociągasz-zbliża się na tyle blisko że mogę poczuć jego oddech, ale zamiast tego dostrzegam błysk noża w lewej kieszeni, nic z tego mam związane ręce a ten psychol chce mnie zgwałcić. Teraz zaczynam się bać, bo klepie mnie po tyłku.
 -Myślałam że mnie nie lubisz ?-staram się mówić spokojnie i beznamiętnie.
 -No wiesz przeciwieństwa się przyciągają, ty możesz teraz mieć ostatnią szansę na stracenie dziewictwa, to jak będzie słodziutka-kończy uwodzicielsko przesuwając język przez zęby.
 -Dobra ale wiesz muszę mieć wolne ręce-szepczę mu cicho do ucha.
 -Rozumiem ale nie mogę cię tak puścić. Zrobimy tak, nogi nadal będą przywiązane do pala ale ręce do mnie, taki zaplanowany sex jest lepszy od spontanicznego. Jesteś taka pomysłowa-robi mi się niedobrze, ale muszę udawać dalej.
Odwiązuje mnie, a następnie przywiązuje do swoich pleców. ściąga mi i sobie bluzkę. Próbuje sięgnąć po nożyk w jego spodniach, ale nie udaje mi się bo ku mojej zgrozie ściąga je. Następnie wyrzuca mój stanik i mnie także rozbiera. Jesteśmy całkowicie goli, on napalony, a ja całkowicie pewna że zrobiłam z siebie największą kretynkę igrzyska a przy tym zdradziłam Raila. Dwie pieczenie na jednym ogniu. Travis zaczyna mnie całować, a następnie rozpoczyna kopulację gdy nagle stwierdza zdziwiony.
 -Hej kłamczucho-mówi do mnie.- Ty nie jesteś dziewicą ! Okłamałaś mnie ! Ale to nie zmienia faktu że chcę cię przelecieć.
 Jak mogłabym być skoro dwa lata temu już to robiłam ? To by mój pierwszy chłopak i chyba ostatni, nazywał się Urial. Był wielkim siedemnastoletnim brunetem, który rok po tym jak się poznaliśmy zgłosił się na igrzyska i umarł dotrwawszy do finałowej ósemki, nie wiem czy napewno go kochałam. Mało osób o tym wie, ale ja na szczęście zdołałam o nim zapomnieć. Do rzeczywistości przywraca mnie uczycie smutku i wzrok Travisa który zaczął dyszeć, pocić się. Mi także robi się gorąco, muszę go zabić.
 -Mocniej !-krzyczę udając przyjemność.
 -Ostra laska z ciebie co ?-pyta retorycznie.
 Na szczęście ten ćwok nie potrafił dobrze zawiązać więzów więc mam szanse wyjść z tej żenującej sytuacji cało i resztkami honoru.
 -Zamknij oczy-proszę go, widzę że to wszystko przyprawia go o nieziemski orgazm, jednak nie chciałabym być na jego miejscu gdy go zabiję.
 Teraz albo nigdy ! Krzyczę w myślach. szybko przykładam ręce do jego twarzy wciskając kciuki w oczy i przy okazji waląc mu w mordę pięścią. Zalał się krwią, jest zbyt osłabiony i oszołomiony by się bronić. Ja na szczęście szybko odwiązuje sznury z nóg i biegnę po siekierę by z nim skończyć. Odwracam się i widzę że chodzi na oślep waląc pięściami i dławiąc się własną krwią, jego członek cały czas stoi pionowo więc nie mogę się powstrzymać muszę mu go uciąć. Najpierw rzucam go na zieloną trawę po czym obezwładniam go i odcinam genitalia, dookoła bryzga krew, chyba polubiłam zabijanie, to takie proste odebrać komuś życie i mieć go na zawsze z głowy. Upiorne ryki są dla mnie tak przyjemne, ale dopiero po chwili przypominam sobie o reszcie i o tym że te dźwięki mogą być dla mnie zabójcze. Bez wahania tnę go na kawałki, słyszę huk armaty, teraz to dopiero sobie sama dojebałam. Kolejna ofiara do kolekcji, mam już dwójkę Merylin i Travisa, ciekawe kto będzie następny.
 Słyszę nawoływania zawodowców z daleka, później będę się zastanawiała nad tym kogo i dlaczego zabiłam teraz po prostu pierwszy raz czerpię przyjemność z czyjejś śmierci. Nie ! Czym ja się stałam ? Parzę powoli na swoje zakrwawione ręce. Znów zapomniałam że jestem człowiekiem i przekroczyłam granice ! Czy to normalnie że zabijam ? Pewnie tak skoro robi to tyle dzieci rocznie. Jestem tylko małym, słabym potworem w rękach potężnych i wszechmogących bogów, którzy zesłali mnie tu na arenę. Tak bo to oni nami żądzą. Każdy skrawek tej zaplutej ziemi w Panem należy do nich, ale hen hen hen daleko tam gdzie słońce śpi jest ziemia dziewicza której mogę zostać królową, raczej mogłam bo już niedługo czeka mnie nieuniknione. Próbuje się przyzwyczaić do tego że mogę w każdej chwili zostać zabita, te przemyślenia kończą się na Railu, który jednak bronił mnie w oczach zawodowców.
 Pakuje pośpiesznie przypadkowe przedmioty z ich obozowiska do dwóch obszernych plecaków po czym uciekam bo słyszę coraz bliższe kroki, wiem że finał zbliża się wielkimi krokami, a wraz z nim mój koniec.
 Wstaje dziesiąty dzień, a ja znów uciekam w te głupie kukurydze, ale coś jest z nimi nie tak, są jakieś mniej zielone niż przed cały turniej. Chyba organizatorom śpieszy się by zakończyć igrzyska, to nie oznacza nic dobrego. Zaczynam biec, szybciej i szybciej aż w końcu wpadam z łoskotem do wody, to chyba jezioro. Nagle czuję że coś mnie gryzie w stopę, lecz ból szybko mija.
 Blady brzask szybko zmienia się w palące słońce, tylko raz  w tym miejscu widziałam deszcz, jednakże wtedy byłam pod ziemią. Siedzę w ten wodzę nieruchomo, trafiłam znów w to samo miejsce choć może z innej strony. To te same jezioro, które odkryliśmy z Laną, ale nie sądziłam że jest tak ogromnie długi i prowadzi do okolic rogu obfitości. Ta arena zaskakuje w każdym jej calu, gdy myślisz że już dotarłeś tak daleko a nagle trafiasz do dawnego obozowiska, właśnie w takiej teraz jestem sytuacji. Szybko wstaje nowy dzień bo już pięć minut później rozżarzone słońce praży moją skórę, na szczęście ubrałam się w nowe ciuchy znalezione pod rogiem obfitości.
 Teraz rozglądam się dokładnie ale nie widzę końca jeziora, może to jakaś sztuczka ? Kot to tam wie. Boje się, znów się boje, to moja ulubiona czynność na arenie i jedyna rozrywka poza zabijaniem i pieprzeniem. Jestem taka głupia, jeszcze chwilę temu cieszyłam się z zabójstwa ! Kręci mi się w głowie, tyle sprzecznych uczyć, definicji i idei nagle przerwa się przez moją głowę, rozchwiana i zarazem zwariowana, niezdecydowana, niepewna taka właśnie jestem. Nagle wszystko traci kontury, wiruje i zmienia kolory jak w kalejdoskopie. Różowa woda, czarna ziemia, zielone niebo wszystko to miesza się w wielką kolorową tęcze i dodatkowo pojawiają się żółte bąbelki i czerwone ziemniaki, które latają zewsząd przenikając mnie jak powietrze, choć to może one są powietrzem ? Wymiotuje i kolejny raz tracę przytomność.


8/06/2014

ROZDZIAŁ 13 W otchłani samotności.

Wiem długo nie było nowego, przepraszam ale wiecie jak to jest gdy tyle się dzieje i wszystko zaczyna wirować co ? Czasem mam ochotę powiedzieć wszystkim NIE !
  Każdy swój rozdział kocham ale ten jest takim trochę podrozdziałem czyli gorszą jego wersją :( naprawdę ni nie wiem dlaczego ale cała wena i zapał jaki miałem teraz, w trakcie pisania tego rozdziału znikł, myślałem nawet nad usunięciu bloga ale stwierdziłem że jednak dam sobie jedną szansę, może natchnienie wróci ;( smuteg straszny ale mam nadzieję że wam się podoba.



                                     Rozdział 13

 Biegnę jak oszalała, głupie rośliny walą mnie w twarz, jestem już z pół kilometra od obozu. Na arenie powoli wschodzi piąty dzień i już tylu z nas zginęło ? Wykańczają nas w ekspresowym tempie, myślę żartobliwie choć nie jest mi wcale do śmiechu. Właśnie zabiłam osobę, moją sojuszniczkę, lubiłam ją, naprawdę ją lubiłam, a teraz naprawdę ją zamordowałam. Z zimną krwią poszatkowałam jej ciało, nawet nie wiem jak je poskładają w całość do trumny, przecież zrobiłam z niej wór mięsa. Nigdy nie zapomnę białka jej oczu i krwi na moich dłoniach. Biegnę dalej, dalej, dalej,  cały dzień. Gdzieś koło popołudnia padam bo nogi odmawiają mi posłuszeństwa. Chyba jestem w okolicach rogu obfitości bo tu kukurydza jest mniejsza i rzadziej rozstawiona. Jem pośpiesznie rybę, wypijam spragniona całą butelkę wody,wiem to bardzo nierozważne ale co ja mogę w obliczu pustoszącej mnie fali popiołu, pragnienia i uczuć ?
 Po godzinie odpoczywania postanawiam że już nadszedł czas, muszę ruszyć dalej po kres swoich możliwości, a więc wstaję. Idę może jeszcze dziesięć minut gdy docieram do interesującego miejsca. Stoję teraz koło bariery z wszechobecnych kukurydz, przede mną jest pięć metrów gołej ziemi po czym zaczynają się moczary, bagna, sama nie wiem jak to określić. Teraz mam wybór, mogę schować się tam na nieznanym skrawku areny, lub iść bóg wie gdzie licząc że odnajdę Raila. Jeśli się tam schowam mam większe szanse na uratowanie go w końcówce, gdybym dalej tak latała pewnie zabił by mnie Tel lub Florence, ciekawe czy zawodowcy się rozdzielili.Stoję około metra od roślin gdy nagle gdzieś z oddali usłyszałam ryk, to ten sam stwór który zaatakował nas w farmie, jestem tego pewna więc muszę uciekać do ciemnego boru. Wchodzę do tej dziewiczej puszczy i już cały wystrój areny się zmienia. Niema tu jednolitych roślin, są tu obecne w tym niezwykłe, różowe kwiaty przypominające głowy łabędzi, ogromne paprocie jaśniejące od zieleni i prześliczne grzyby lśniące wściekłym różem. Wielkie drzewa wznoszą się na wysokość dwudziestu pięciu metrów, są niejednolicie posadzone, osoba wychowana w 7 dystrykcie od razu zauważy że ogrodnik tego miejsca nie miał pojęcia o roślinach bo gatunków jest ich tutaj tyle ile gwiazd na niebie, dużo z nich leży powalona na ziemi przez błędy sadzących drzew kapitolczyków.
 Podążam w głąb mokradeł, robi się coraz dziczej, jestem już z pół mili od miejsca gdzie usłyszałam ryk gdy nagle zaczynają zlatywać się komary, nienaturalnej wielkości. Zaczynam ciąć je siekierą ale większość z nich jest zbyt szybka by je zabić więc idę dalej. Wchodzę na wielką kłodę która jest jakby mostem przez mały stawik. Nagle jeden z tych latających owadów kryzie mnie w szyję, i cała banda wyczuła krew rzucając się na mnie. Spadam z trzaskiem do mentnej wody z domieszką mułu. Próbuje wstać, woda sięga mi do pępka, postanawiam iść dalej wodą trasą. Co jakiś czas coś przepływa obok moich nóg, a ja po chwili wędrówki upadam przez konar kalecząc nogę. Okazuje się że to dzika rzeka, a nie rów lub jeziorko, ale nie zmienia to moich planów iść przez nią. Przechodzę dalej gdy nagle wyczuwam niebezpieczeństwo, coś tu jest oprócz ryb. Niespodziewanie parę metrów w tył tworzą się zmarszczki na wodzie. To nie wróży nic dobrego. Postanawiam wyjść i więcej nie wchodzić do wody. Podążam wzdłuż rzeki, dookoła rosną porośnięte mchem drzewa, małe krzaki. Gdzieniegdzie przebiegają zwierzęta, małe jaszczurki lub większe takie jak rysie. Panuje tu przyjemny chłód i wilgoć. Po pewnym czasie coraz bardziej zaczyna mnie boleć prawa noga w którą się skaleczyłam więc robię sobie postój trzy metry od rzeki. Oglądam uważnie miejsce rozcięcia i stwierdzam niechętnie że wdało się zakażenie, muszę zdobyć lekarstwo, ale skąd ? A tak ! Przecież z naszego obozu ukradłam jeszcze jakąś dziwną maź. Wyciągam ją powoli i smaruję malutką część rozcięcia by sprawdzić co się stanie.
-Aaaa !-krzyczę na całą arenę.
 Piekielny ból rozrywa mi nogę a dokładniej stopę bo to tam znajduje się 10 centymetrowe rozcięcie. To nie lekarstwo tylko trucizna ! Teraz mały skrawek mojej rany zaczyna się pienić i wszystkie zanieczyszczenia z niego wychodzą. Postanawiam zaryzykować i nasmaruję tym bezbarwnym kremem całą stopę.
-Aaaaa-kolejny raz krzyczę aż ptaki z drzewa obok odlatują. Na pewno już zwabiłam do siebie wszystkich trybutów. Teraz już każdy chce mnie tylko zabić i większość ma ku temu powody ale nie Rail, on jedyny mnie kocha. Ból rozrywa mi myśli, czuję jak wypala mi bakterię, bez tego najpewniej straciłabym stopę lub całą nogę.
 Leże tak przez godzinę bezczynnie patrząc się w skrawki nieba przedzierające się przez drzewa, po czym postanawiam tu przenocować ponieważ słońce chyli się ku zachodowi. Zbieram wszelakie liście i patyki, a następnie tworzę z nich małe legowisko. Reszta dnia mija spokojnie, jem kolację, idę załatwić swoje potrzeby fizjologiczne po czym zasiadam obserwując niebo lekko zakryte przez korony wysokich drzew. Nagle zapada totalna ciemność, nawet księżyc i gwiazdy dziś nie wychodzą, może to oznaczać że jutro będzie burza no ale na arenie nic nie jest niczym oczywistym. Blask godła panem a następnie hymnu przebija wszystko w tym piekle. Nikt dziś nie umarł, tak kończy się piąty dzień na arenie, wszystko dzieje się tak szybko, tak chaotycznie, czy każde igrzyska też są takie ? Zawsze wyglądały tak nierealnie jak sam kapitol. Tak samo nigdy na igrzyskach nie słyszałam żadnych wulgaryzmów, tylko jakieś pojedyncze i raczej w stylu ''o cholera'' ale teraz każdy tu klnie ile wlezie, może wszystko montują i puszczają zmienioną wersję ? A jak nie mają wyboru to chyba puszczają całość ? Wolę się nad takimi głupotami nie zastanawiać bo to donikąd prowadzi. Po chwili bezczynnego leżenia zapada niespokojny sen.
 Budzi mnie słońce padające na poszczególne części mojej twarzy w tym na oczy. Wstał szósty dzień na arenie. Te części pieką mnie niemiłosiernie ale smaruje je lekarstwem i przestaje. Postanawiam coś zjeść ale z tego co widzę zostaje mi tylko jedna marchewka i dwie papryki. Jak to ? jeszcze wczoraj moje zapasy opierały się jeszcze na paru rybach ! Chyba że dzikie zwierzęta wtargnęły tu i.. to dobrze że ryby a nie mnie.
 Wstaję pośpiesznie, muszę wejść na drzewo, tam jest bezpiecznie. Wybieram drzewo siedem metrów od rzeki i tworzę tam obozowisko. Gdy kończę jest już południe, postanawiam zapolować na tutejsze ryby. Wchodzę do bagna i idę jeszcze około czterech metrów w przód gdy nagle wpadam z łoskotem w mętną toń, jest tu niesamowicie głęboko, a ja dodatkowo trzymam siekier i sieć. Nie wypłynę na powierzchnie z takimi obciążeniem. Jestem już piętnaście metrów pod wodą, więc wypuszczam sieć rybacką, gdy nagle coś zaciska się na mojej nodze. Otwieram oczy pod wodą, widoczność jest słaba a woda zielona ale dostrzegam fioletową mackę na mojej nodze. To ośmiornica ? Raczej ogromny zmiech. Atakuje mackę siekierą, duszę się ! Brakuje mi powietrza !Zamachuje się raz jeszcze, ale to trudne pod wodą, ucinam mackę. Parę metrów pode mną rozlega się okropny ryk ! Ten stwór napewno szykuje się na odwet, ale ja już się wynurzam. Łapie zachłannie powietrze i odgarniam włosy z czoła gdy nagle znów zostaje zanurzona przez macki potwora. Wciąga mnie na głębokość aż trzydziestu metrów, nawet nie spodziewałam się że tu może być tak głęboko. Otwieram oczy pod wodą i jestem na tyle blisko stwora by ujrzeć go całego. To wielka mieszanka kałamarnicy, ośmiornicy i węża co daje efekt długiego na trzynaście trzynaście metrów stwora z ogromnym otworem gębowym i mackami około trzydziestu metrów. Przyciąga mnie do siebie po czym wypucza w górę a ja znów oddycham. Wola życia wzięła górę nad strachem. Automatycznie płynę do brzegu ale jest tu niezwykle zimno i ciemno jestem w jaskini. Mały snop światła przebija się przez dziurę w sklepieniu, dobrze że nie upuściłam siekiery.
 Wchodzę na skalny ląd, jestem w kopule o średnicy około pięćdziesięciu metrów a na środku znajduje się jezioro skąd przybyłam. Teraz reaguje już moje ciało bo zaczynam krzyczeć i walić w ściany z kamieni, ale to  nic nie daje. Uspokój się Johna ! Uspokój się ! Kiedy mi się to już udaję okrążam jaskinie i dokonuje strasznego odkrycia. Szkielet ! Ludzki ! Trybuta z czwórki ! Leży tu pewnie bo organizatorzy nie umieli go wyciągnąć. Brak prawj nogi i ręki które pewnie zjadł stwór. Teraz cholernie się boję, zauważam szczury które najpewniej wyjadły resztki mięsa.
 Nagle z małego jeziorka przez które tu trafiłam wychodzi macka. Wielka i złowroga okrąża powoli jaskini w poszukiwaniu mnie. Biegnę cicho do małej szczeliny z prawej strony kopuły, potwór zdołał już przeczesać połowę i tym razem na dobre zniszczył szkielet trybuta z czwórki, to takie straszne ! Co dostanie  jesgo rodzina ? Szczątków już niema może pył ? Nagle wielka macka przechodzi obok mnie ale nawet się nie zatrzymuje.
 Teraz wszystko się zmienia bo dłoń potwora, jeśli można to tak w ogóle nazwać odchodzi, a ja jestem w pułapce, bez jedzenia, bez mojego ekwipunku, tylko ja i szczury.

                                                               ***
Nagle budzę się, tkwię w tej pułapce już szóstą godzinę ale już zaczynam wariować. Głód. Pragnienie. Nuda. Pojawiająca się macka. Piszczenie szczurów. Ten tok w ciągu godziny powtarza się raz ale dokładnie. Jeszcze strach, cholerny strach boję się go bać, to chyba bez sensu, jestem idiotką. To sytuacja bez wyjścia, jaskinia jest od czasu do czasu patrolowana, a wspiąć na samą górę skąd dostrzegam światło nie da rady. Więc leże potulnie w szczelinie.
 Zapada noc. Słyszę hymn i dostrzegam lekki blask błękitnego światłą ze szczeliny w dachy. Mija kolejna godzina, nie wytrzymuję muszę coś zjeść ! Biorę siekierę w dwie ręce i zaczynam łapać szczury. Udaje mi się schwytać aż piątkę. Biorę jednego z obrzydzeniem i oglądam go dokładnie, nie ! Nie mogę go zjeść ! Więc odrzucam go i postanawiam zacząć prawdziwe głodowe igrzyska. Żołądek trawi sam siebie, ból w lędźwiach, brak wody. Teraz czuję prawdziwe cierpienie głodowych igrzysk. Siedzę bezczynni szukając kamer kapitolskich durniów. chyba znajduje jedną, wiem że już i tak namieszałam ze swoją śmiercią to była napewno totalna kompromitacja dla organizatorów.
-Hej wy kapitolskie ździry zmodyfikujcie tą odpowiedz ! Nie zrobicie ze mnie wałka ! Nie zjem tych szczurów ! Jesteście żałośni ! Czerpiecie płytką satysfakcję z cierpienia dzieci ! A gdyby twoje dziecko głupi kapitolczyku zostało wysłane na arenę ? Hę ? Co wtedy ! Pierdolić kapitol, jeśli kiedykolwiek będę miała szanse zabije waszego kochanego Snowa !-wyrzucam z siebie całą złość i nienawiść w niezwykle prymitywy sposób.
 Wiem że to ocenzurowali i zmienili ale całej treści i przekazu nie mogli. Mijają cztery godziny, później trzy a ja siedzę bezczynie wgapiona w szczury które teraz pożerają swoich dawnych pobratyńców. Księżyc rozświetla ten mały skrawek areny dzięki dziurze w ziemi.
 Egzystuje tu cicho, nie mam siły na dalszą walkę. Muszę wymyślić plan ucieczki. Powoli wschodzi siódmy dzień. Cały tok wczorajszy znów się powtarza. Macka, szczury, głód, pragnienie, nuda. Mija kolejny dzień, hymn i godło pojawiają się wieczorem lecz nikt nie zginął więc tylko wtulam się głębiej w szczelinę i płaczę złamana.
 Wstaje ósmy dzień i raz jeszcze powtarza się ten sam tok. Macka, szczury, głód, pragnienie, nuda, ale dochodzi do tego jeszcze poczucie bezczynności. Kolejny dzień patrzę bezczynnie na ścianę w nadziei że pęknie i otworzy tunel do domu. Słońce znów chyli się ku zachodowi a wreszcie zapada ciemność i znów światła, zero zgonów.
 Kolejny dzień, już dziewiąty. Dziś wszystko się zmieni bo nareszcie wymyśliłam plan ucieczki i zamierzam go wcielić w życie. Najpierw potrzebuje szczurów, muszę nabrać siły.
 Faza pierwszą czas zacząć! Teraz pewnie tłumy kapitolczyków padają ze śmiechu bo ja ostatecznie sięgam po szczura którego właśnie upolowałam. Odzieram go ze skóry, odrąbuje łeb i najpierw z ohydnym grymasem wypijam gorzką krew zwierzęcia, jest obrzydliwa ale teraz robię coś gorszego zżeram wnętrzności, mają kwaskowaty smak ale pali mnie jak wódka parę dni temu. Zaspokoiłam swój głód i pragnienie dopiero po trzech szczurach. Nabrałam teraz siły, czas na drugą fazę mojego planu, zabicie potwora a następnie zacznę trzecią fazę czyli ucieczkę przez jeziorko
 Czekam godzinkę aż przetrawię mięso ze szczura i teraz już pełna sił powstaję z popiołów dawnej siebie. Biorę lekko zardzewiałą siekierę do rąk i podążam przez jaskinie hałasując. na odpowiedz nie muszę długo czekać bo po dwóch minutach zjawiają się dwie olbrzymie fioletowe macki.
 To moja pierwsza walka od paru dni ale tym razem jestem nastawiona na morderstwo ze szczególnym okrucieństwem i bez litości. Naskakuje na jedną z macek z siekierą i zaczynam ją rąbać aż w końcu oddziela się od dłuższej części na co druga powala mnie na skały i zaplątuje się w okół mojej nogi. Ciągnie mnie w kierunku wodnego portalu na środku jaskini. Zaczynam krzyczeć, boję się bo plan nie wypalił ! Gdzie moja siekiera ? Gdzie ona jest ?!
 Leży dwa metry niżej, będę miała tylko sekundę by ją złapać zanim znajdę się pod wodą. Tyle wystarcza by ją złapać i gdy tylko trzymam ją w ręce odcinam początek macki po czym uciekam w stronę szczeliny. Łapie oddech, wycieram pot z czoła i uspokajam się. Odwracam się w stronę jeziorka a z tam tond  nagle wyskakuje z dziesięć identycznych macek. Uderzają w ściany niszcząc je na pięć metrów w głąb. Uciekam przed nimi. gdy już prawię mnie doganiają nagle rzucam się na ścianę czerni obok licząc na małą szczelinę ale natrafiam na coś co wstrząsa mną dosłownie, to tunel. Wbiegam do niego jak najszybciej, jak najgłębiej, nie zastanawiając się nad niebezpieczeństwami czyhającymi tu na mnie.
 Słyszę okropny ryk z tyłu, ziemia się trzęsie, pewnie jaskinia zawaliła się na bestię. Biegnę szybko po omacku nawigując się gdzie jest ściana a gdzie droga, biegnę tak i biegnę aż w końcu po godzinie błądzenia natrafiam na prosty tunel na, którego końcu tli się światło tak jasne że z tąd ślepnę. biegnę pełna nadziei że tam na końcu znajdę wybawienie lecz trafiam do ogromnej naturalnej jaskini pełnej innych korytarzy tym paru w górę. Jest tu wiele cennych przedmiotów ułożonych w kupkę, ale brak jedzenia. Są jeszcze pochodnie porozstawiane na boki by oświetlały to pseudo naturalne sklepienie. W tunelach prowadzących w górę dostrzegam skrawki nieba. Idę jednym w górę doprowadza mnie on do punktu wyjścia, pod róg obfitości. Nagle słyszę że ktoś jest z przodu konstrukcji i to nie jeden ktoś. Postanawiam uciec ale niedane mi to jest gdyż przez przypadek wdeptuje w gałąź, która niezwykle głośno roztrzaskuje się. Nie mam nic innego do zrobienia jak tylko rzucić się ku ucieczce lecz ktoś mnie uprzedził i podchodzi do mnie od tyłu, z tunelu przykładając mi nuż pod szyję.
-Hej Johna- mówi przyjacielsko jakbyśmy znów byli w domu, jakby nic się nie stało.
-Cześć Rail-odpowiadam równie lekko.


7/17/2014

ROZDZIAŁ 12 Umowne granice między przyjaźnią, miłością i nienawiścią.

Ten rozdział jest bardzo dobry( tak oto stwierdzam ja :D )i mogę być z niego dumny patrząc na pierwszy. To ostatni rozdział być może tego miesiąca :O więcej w zakładce Aktualności. Dedykował bym komuś rozdział, ale nie lubię tego robić bo w książce się dedykuje całość, a nie rozdział tag więc będę leciał dedykami w epilogu :D. spojler-(Końcówka tego rozdziału jest mega dziwna ale wiedzcie że to arena a nie park w środku miasta).



                                                                  Rozdział 12


Słońce powoli wschodzi w piekle na ziemi. Budzę się rozglądając dookoła. Zasnęłam na dworze koło ogniska i mojej sojuszniczki, która oczywiście nie próżnuje. Na zielonej polance w której się zatrzymaliśmy są kolejno ułożone dwa stosy drewna z potężnego drzewa rosnącego koło nas. W ogóle nie zwróciłam na niego uwagę, jest to łysy, potężny klon z bialutką korą. Wygląda potężnie wśród złocistozielonej kukurydzy. Naglę w głowie świta mi pewna myśl o której muszę powiedzieć Lanie.
-Hej, Lana-wołam ją bo nad brzegiem łowi ryby.
-Co ?-podchodzi do mnie.
-Patrz, te drzewo jest świetnym punktem obserwacyjnym-wyznaję.
-No i co z tego ?-pyta.
-A to że możemy szybciej dowiadywać się o atakach wrogów-szczepie ironicznie
-Posłuchaj kwiatuszku, jest trzeci dzień na arenie, a zawodowcy jeszcze nas nie zabili, wiesz dlaczego ? Wiesz ?-pyta notorycznie.
-Nie wiem-przyznaje niechętnie.
-Bo się nas boją i dlatego nie mamy co się czaić na drzewie-znów zaczyna.
-Och, ciebie trudno do czegoś przekonać co ?-pytam znając odpowiedz.
-Za cholerę trudno-uśmiecha w swym klasycznym wyrazie szczęścia.
Ale ja także jestem uparta i jak małe dziecko zabieram bułkę, butelkę wody i rybę, po czym wchodzę na sam czubek drzewa co zajmuje mi około pięć minut bo roślina jest przeogromna. Z góry rozlega się majestatyczny widok. Niebo jest czyste jak ocean, tylko sztuczny obraz słońca tańczy na nim paląc nas, mieszkańców areny. Gdzieś tam chen widzę drzewa, to chyba ten bór o którym opowiadała nam Marylin. Arena jest mała w tym roku, ma może dziesięć kilometrów ? Może mniej ? Nieważne bo i tak miliony kolb kukurydzy szeleszczą na wietrze bacznie obserwując mnie. Gdzieniegdzie widzę sępy latające najpewniej wygłodniałe. Zauważam także duży kopiec nie wiem czego ale jest oddalony o dwieście metrów, nie zagraża nam cokolwiek w nim jest. Róg obfitości oddalony jest chyba parę kilometrów z tond bo go nie dostrzegam, gdyby nie była to kopuła gdzie zginąć ma 23 trybutów byłby to raj na ziemi. Mogłabym tu zostać zestarzeć się, wybaczyć Railowi ... nie ! Ja nie chcę o nim myśleć ! Ale jednak brakuje mi go, przyjaźniliśmy się tyle lat i wiem że w głębi nigdy by mnie nie zdradził.
 Mija godzina, dwie trzy, Lana zaczyna mnie wołać, ale ja ją ignoruje bo rozglądam się za innymi trybutami. Jest moją przyjaciółka, podobną do Kerii ale znacznie bardziej zaufaną. Mam nadzieję że wygra, wierze w nią a ona we mnie.
 Tak mija kolejny dzień, ja się dąsam bo Lana nie posłuchała mojej rady, ale ostatecznie daję za wygraną. Wieczorem pieczemy ostatniego ptaka i liczymy co nam zostało. Noktowizor, sieć, wędka, kosa, zniszczony namiot, dwa potargane śpiwory, siedem butelek z wodą, jedna fiolka z jodyną, trochę kawy, siekiera, piła, pół kostki sera i z sześć zapałek, jeszcze parę marchwi i papryki. To dużo, ale dziś to ja będę stać na warcie. Słońce zachodzi, Lana kładzie się spać, a ja rozpalam ognisko, po czym podgrzewam wodę i robię sobie kawę. Ach ten rozkoszny smak teraz przemienia się w nutę zmęczenia, powoli moja głowa opuszcza się a resztki napoju z butelki rozlewają się na trawie. Nie opieram się temu uczuciu, pochłania mnie całą. Nagle słyszę szelest. Budzę się i automatycznie chwytam za siekierę, spoglądam na niebo i stwierdzam że spałam około 4 godzin bo niebo powoli jaśnieje. Ale wewnątrz mnie nadal tli się ciemność i wspomnienie mordowanych dzieci pod rogiem obfitości oraz tą przedziwną istotę na farmie. Kolejny szmer wstrząsa mną jak dziecko grzechotką, teraz zaczynam się niepokoić, Lana jeszcze śpi, chyba ją obudzę. Gdy ją dotykam, jej oczy otwierają się, a palce przykłada do ust w geście uciszenia mnie, pewnie wie co się święci.
 Zakładam noktowizor i nagle zauważam dwie osoby stojące w kukurydzy obok przejścia do jeziora. Jedna z nich podpiera się drugą, są wyczerpani więc powoli sunę w ich kierunku. Lana także wstaje i postanawiamy mową gestów że okrążymy nasze ofiary, oczywiście ja nie mam zamiaru zamordować ich. Nagle gdy już są otoczeni słyszę ich szept.
 -Tel -przerywa ktoś stłumionym kaszlem.- Nie znajdziemy ich, jeśli natknęliśmy się na Hanka lub zawodowców to po nas.
-Spokojnie-podchodzę do nich.-dobrze trafiliście.
 Lana także wychodzi z ukrycia i razem z sojusznikami idziemy do obozu. Tam już dokładnie się im przyglądam.
 Marylin chyba jest chora gdyż ma niezwykle bladą nawet jak nią, ma także blizny na twarzy i rękach. Jej włosy skleiły się od potu i krwi,  a jej cienie pod oczami świadczą o wielu nieprzespanych nocach. Sam jej wyraz twarzy szepcze o ciężkich przeżyciach. Co się stało z tą roztrzepaną dziewczyną w ośrodku szkoleniowym ? Właśnie w tedy robi mi się głupio że zamiast ich szukać tylko się martwiłam w ciepłej kryjówce. Tel natomiast ma wielką szramę na twarzy i brakuje mu trzech palców u rąk. Po pewnym czasie siedzenia w ciszy przy ognisku w naszym obozowisku mam zamiar zadać pytanie.
 -Co się właściwie stało po tym jak się rozdzieliliśmy ?-pytam mając nadzieję że to nie okaże się błędem.
 -No wiesz, my poszliśmy na górę zbadać teren i gdy już mieliśmy wracać rozległ się upiorny wrzask stwora, usłyszeliśmy jak powoli wchodzi do was, do piwnicy. Szybko pobiegliśmy na strych i przez dziury w deskach zauważyliśmy tą istotę trzymającą Johne, Tel jak na skrzydłach szybko popędził na tyły farmy gdzie z okna zauważyliśmy beczki z benzyną. Podpiął to dziwne urządzenie tak jak w tedy do ciebie licząc że wybuchnie. My ukryliśmy się w garażu który był nieopodal, wcześniej nawet go nie dostrzegliśmy, ale tam było coś jeszcze, samochód-mówi i urywa w pół zdania z mojej winy.
 -Jak to ? Nie widzieliśmy żadnych śladów opon ?-pytam.
 -Bo pojechaliśmy w przeciwnym kierunku od przyjścia tu a wy pobiegłyście w lewo, mniejsza. Wracając do historii, nagle wybuch wstrząsnął tym miejscem i  odjechaliśmy mając nadzieję że przeżyliście. Na  szczęście Tel umie kierować, mi zostało oglądać widoki płonącego grobowca dawnych sojuszników. Arena jest niezwykle duża bo jechaliśmy aż dwadzieścia kilometrów dalej gdy dotarliśmy do klifu, ciągnął się w z dłuż i w szerz. Po drodze musieliśmy walczyć z tymi pieprzonymi latającymi gnojami, komarami. Ale gdy już dotarliśmy do urwiska, rozpaliliśmy ognisko i to był błąd. Zwabiło to te latające potwory, wszędzie zmiechy sępy, te blizny to właśnie od ich szponów, Tel zapłacił za to palcami. To było straszne, po wszystkim mieliśmy chociaż mięso, ale woda szybko się skończyła i musieliśmy zrobić coś ohydnego, wypić krew zmiechów, a na dodatek zjadłam jeszcze kolbę tej skurwionej kukurydzy, pewnie jest zatruta- ja i Lana od razu reagujemy wymiotnym gestem, a ona kontynuuje zbolałym głosem.- Siła przetrwania co ? Tel wypił mniej i nie żarł kukurydzy to chyba zaważyło że to ja jestem zarażona jakimś chujstwem. Moja godzina niedługo wybije, ale w śród waszej trójki jest jeden zwycięzca, wiem to po prostu wiem.
 Tymi słowami kończy nasz wspólny wieczór bo oboje z Telem zasypiają. Słońce wschodzi więc ja z przyjaciółką nie próżnujemy. Najpierw zajmujemy się gośćmi. W plecakach mieli tylko zasuszoną bułkę, butelkę krwi której nawet nie tykamy i jakąś maź w flakoniku, może lekarstwo ? Smaruje nim obydwu i poruszam się w stronę wody by się wykąpać, oddalam się bardzo aż jestem już przy drugim brzegu, gdyby nie jezioro nieopodal mojego domu nigdy nie nauczyła bym się pływać. Po drugiej stronie jest podobnie, mała plaża i znów szereg kukurydzy. Zaryzykuje postanawiam zanurkować. Gdy otwieram oczy pod wodą jest niebywale czysto, kolorowe ryby pływają tu i tam, z daleka dostrzegam ośmiornice ale one chyba nie zamieszkują jezior więc z obawy przed atakiem wynurzam się z ciepłej toni na powierzchnie. Jestem po drugiej stronie jeziora. siedzę tu na piasku gdy nagle rozlega się wystrzał z armaty. Rail ! myślę bezsensownie o moim wrogu, ale serce przestaje mi bić na sekundę, chyba go kocham. Nerwowo spoglądam na drugą stronę, ale zauważam że wszyscy żyją i tak samo jak ja są przerażeni. Wypatrują mnie na co ja odpowiadam machaniem ręką. Nagle rozlega się dudniący głos Caesar.
-Witajcie trybuci ! Mam zaszczyt zaprosić was na ucztę, ale nie byle jaką tylko wyrafinowaną związaną z rzeczy których teraz najbardziej potrzebujecie. Rozpocznie się równo o szesnastej czyli za siedem godzin, powodzenia i niech los zawsze wam sprzyja !-dudni głos Caesar.
 A więc została dziewiątka trybutów jeszcze tylko jeden zginie i rozpoczną się wywiady, ciekawe kto teraz umarł, oby nie Rail ? Znów wskakuje do ciepłej jak wszystko w tym miejscu wody, w ciągu dziesięciu minut dopływam do obozu, a moi sojusznicy coś omawianą.
 -Hej i co tam ?-pytam beztrosko.
 -Hej ? Co tam ? Ty wiesz że myśleliśmy że zginęłaś ?! Mniejsza -uspokaja się.-Wymyśliliśmy plan-dodaje z oburzeniem.
 -Jaki ?-pytam wyczuwając frustrację sojuszników.
 -Dziś o szesnastej zgodnie z prognozami odbędzie się uczta przy rogu obfitości, a tam już będą na nas czekać zawodowcy, ich jest może z piątka nas czwórka, ale może jeden z nich właśnie zginął, miejmy nadzieję, obstawiał bym że zginął Rail.
 Rail, tylko o nim teraz myślę, czy on ma jakiś chory plan by mnie uratować ? Czy tylko udawał ? To nieważne bo wiem teraz że tylko jego kocham. Telem jestem zauroczona, a on na nieszczęście żywi do mnie głębokie uczucie. To o Railu pomyślałam gdy był wystrzał z armaty nie o Telu. Potrzebuje osoby która mnie ochroni, a nie będzie potrzebować mojej siły, muszę wreszcie to sobie wbić do głowy że ze wszystkich osób najbardziej kocham Raila. Mój wróg jest moim jedynym pożądaniem. Muszę się z nim zobaczyć, nagły głód serca mi to nakazuje, a ja jestem jego bezwładną niewolnicą. Czymże jest nienawiść przy potędze miłości ? Niczym, tylko gwiezdnym pyłem wśród nieskończoności ziemi ale jednak przenika niekiedy w nasze umysły i niszczy każde nawet najskrytsze uczucie. Ale nie nasze, bo nasza miłość jest jak kryształ, jakoś znajdę sposób na wydostanie z tond Raila. Muszę się stać dziewczyną o lwim sercu, jak w mej piosence.

Muszę stać się dziewczyną o lwim sercu,
Gotową do walki,
Zanim jeszcze dokonam ostatecznej ofiary.

Tak, teraz już rozumiem i jestem gotowa do ostatecznej ofiary, miłość istnieje nawet o śmierci powiedział ktoś kiedyś, mam nadzieję że miał rację, ale co mnie to i tak nie miałam w planach wygranej. Postanowione, dziś muszę opuścić swoich przyjaciół zanim stwierdzę że zagrażają wygranej Raila, a zdarzy się teraz idealna sytuacja bo przecież idziemy  pod róg obfitości.
 -Halo Johna ! Słyszysz ?-nagle ktoś wybudza mnie z głębi umysłu.
 -Co ? Tak, tak tak dziś o szesnastej idziemy-potwierdzam nie mając pojęcia o czym rozmawiają.
 -No właśnie chodzi o to że  nie-mówi tel zbolałym głosem.
 -Gdzie  Marylin ?-pytam.
 - W tym co zostało z namiotu, posłuchaj nie przeżyje do nocy. Krew ptaków była zarażona jakimś cholernym wirusem, może pod rogiem będzie lekarstwo. Ale wiesz iść całą czteroosobową grupą to jak wyrok śmierci więc idziemy tylko ja i Lana. Zrozum ty robisz czasem różne głupstwa, a my szybko i dyskretnie podkradniemy rzeczy-mówi wyczuwając moje oburzenie.
 -Bezczelność-wzburzam się.
 -A co jeśli zawodowcy odkryją nasz obóz kiedy my będziemy pod rogiem ?  Marylin będzie bezbronna, ukradną wszystkie rzeczy. Zostań proszę jak nie dla mnie to choć dla Raila-mówi, a treść mną wstrząsa.
 -A co ty niby sugerujesz ?-pytam podejrzliwie ?
 -Jak powiedziałem imię Rail wtedy zawiesiłaś się, rozumiem kochasz go a ja chcę tylko twojego szczęścia.
 -Nie wiesz sam czego chcesz, a co dopiero co ja chcę !-krzyczę.
 -Wiem tyle że gdy dalej będziesz się tak drzeć to śmierć jest bliska-ma rację szepcząc.
 -No dobra zostanę z nią, ale jak Tel chcesz mi wywinąć jakiś numer to nie ręczę za siebie-mówię podejrzliwie na co no kiwa głową, napewno go to zabolało.
 Może właśnie Tel chce mnie zabić ? Najpierw wzbudził moje zaufanie później uczucia a teraz przy dobrej okazji poderżnie mi gardło. Chyba zaczynam wariować, staje się nieufna, zdziczała, pierwotne instynkty już niedługo wezmą nade mną górę, a w tedy już niezostanie nikt, naprawdę nikt kogo bym  kochała. Czuję że już niedługo będę musiała poznać granice między uczuciami, a instynktem lecz każda granica jest umowna. Możemy je w każdej chwili przekroczyć, ale to także ma swoje  skutki, rozterki, bul i tym podobne mieszają się we mnie jak jedna wielka breje. Co mam dalej robić skoro wiem że każdy następny ruch może być opłacony moimi przyjaciółmi ? Dlaczego nie moglibyśmy żyć w  świecie bez cierpień, bez głody, bez zła ? Te myśli prowadzą tylko i wyłącznie do samobójstwa, ale jeszcze nie teraz jeszcze nie tu. 
 Dochodzi już piętnasta, Lana i Tel szykują się do wyprawy, a ja siedzę zafochana o ile istnieje takie słowo. Dąsam się do czasu kiedy się ze mną żegnają.
 -Spójrz na mnie Johna, Patrz !-Krzyczy Lana.- Jeśli się więcej już nie spotkamy na tym świecie, pamiętaj musisz wygrać, dla mnie. Obiecujesz ?-pyta.
 -Tak-mówię niechętnie bo wiem że kłamie.- Pa-żegna się.
 -Hej, jak coś to spotkamy się po drugiej stronie-dodaje ze swoim klasycznym uśmieszkiem lekko podnosząc wargę do góry odsłaniając perliście białe zęby.
 -Oczywiście-nagle zaczynam się strasznie denerwować o Lane.
 -Do zobaczenia Johna-całuje mnie w usta, ale tym razem nic nie poczułam oprócz tego że zdradzam Raila.
 Co się ze mną stało ? Jeszcze chwilę temu kochałam Tela a teraz już go nienawidzę ? Teraz będę miała dużo czasu na przemyślenia bo zostaję z  Marylin. Niepewność. Strach. Ból w sercu, to wszystko co teraz czuję oprócz niebywałego gorąca panującego na arenie. Słońce praży nas gdy tak siedzimy bezczynnie w ciszy, wiem że nie śpi. Mija godzina dwie, cztery a ja coraz bardziej się martwię Marylin blednieje, słońce zachodzi, powinni już dawno być ! Nagle słyszę wystrzał z armaty. Krew krzepnie mi w żyłach, ręce na mojej głowie coraz bardziej zaciskają się na mojej czaszce. Wszystko w okół traci kontury, wiem że jeden z sojuszników lub zawodowców mógł umrzeć ale najgorsza jest myśl o utracie ukochanego, tak się boje, cholernie się boje. Mija następna godzina,  Marylin zmieniła kolor do świeżej pietruszki. Ona umiera, widzę to w jej oczach, które właśnie się otworzyły. Co się stało z tą dziewczyną rozchichotaną w Kapitolu trochę przypominającą Lane ? Jak bardzo widma śmierci potrafią przemienić uśmiechniętą zdrową dziewczynę w ponure umierające warzywo ? Jak Kapitol może z takiego cierpienia czerpać satysfakcję ? Czy przed mrocznymi dniami także rządziło takie bestialstwo ?
 Nagle moje rozmyślenia przerywa jęknięcie  Marylin.
 -Wytrzymaj, jeszcze tylko chwila-mówię choć wiem że pomoc może nie nadejść.
 -Przestań nie jestem głupia, słyszałam wystrzał, już po nich. Z resztą pomnie też-kaszle.
 -Nawet tak niemów !-krzyczę
 -Nie oszukujmy się, zginę jeszcze dziś, już prawie noc, zaraz twarze Lany lub Tela-wyznaje podniesionym głosem, jest jakby to był dla niej kiepski żart i zaraz miała uciec z tego miejsca.
 -Przestań ! Dla mnie też to jest trudne !-mówię.
 -Ja nie chcę widzieć kto umarł ! wole sama umrzeć, teraz szybciej zanim choroba mnie pogrąży !-wydziera się na mnie 
 -Czy ja cię dobrze rozumiem ? Chcesz bym cię zabiła ?-pytam.
 -Wiem jak to brzmi, ale czuję, po prostu wiem że zaraz umrę a te cierpienie, które teraz nie daje mi spokoju jest straszne, skróć moje męki ! Trzymasz przecież siekierę w ręce ! Zrób to ! Wolę zginąć szybko niż cierpieć choćby jeszcze sekundę !-krzyczy przerażając mnie swoją prośbą.
 -Nie ! Zwariowałaś-podnoszę się nad nią z siekierą ale nie chcę jej zabić tylko uświadomić że może przeżyć.-Jesteś niewiarygodnie głupia ! Oni zaraz przyjdą i cię uratują a w tedy będziesz dziękować że cię nie zabiłam-nagle się podnosi ale ja ją powalam na ziemie, w takim tempie długo nie wytrzyma.- Leż i nie wstawaj dobra ?
 -To ty jesteś niewiarygodnie głupia ! Oni zginęli ! Albo zaraz zginą ! I jesteś zbyt słaba by kogoś zabić !-jej słowa zapadają głucho wśród kukurydzianej widowni.
 -Brak mi słów do ciebie, to ty jesteś słaba, boisz się śmierci ! Ja zginęłam już raz ale przyjęłam to z odwagą a nie ze strachem ! Ludzie boją się tego słowa ale ja już nie ! Śmierć Śmierć Śmierć-krzyczę jak wariatka
 -Jesteś pierdolnięta ! Głupia dziwka która nawet nie umie dobrze poderwać faceta ! A może jesteś lesbą co ? Choć popieprzymy się skoro nie chcesz Tela ani Raila !-wydziera się i powoli wstaję, tego już za wiele muszę wylać swoją nienawiść
 -Dobra szmato chcesz śmierci to będziesz ją  miała !-Krzyczę i ostrzem siekiery przecinam jej szyje
 Z poprzecinanych żył i tętnic tryska krew, ja nie zważam na armatni wystrzał, wciąż siekam jej ciało na kawałki. Jak szybko z sojuszniczek stałyśmy się wrogami ? W ciągu sekundy przez słowa, głupie puste słowa zginęła i tak nie miała szans. Moja pierwsza ofiara, obiecywałam sobie że nikogo nie zabije, że będę tylko działała w obronie, a teraz złamałam własne przykazania. Kleczę nad ciałem  Marylin cała we krwi i gotując się ze złości, to wina Kapitolu, ale moja zasługa w tym jest większa. Wstaje kipiąc czystą agresją, złem, stałam się potworem. Mam jej krew na rękach. Teraz reaguje moje ciało, zaczynam krzyczeć i piszczeć biegnę na plaże gdzie się myję pośpiesznie. Czas uciekać, bo niby co powiem reszcie gdy wrócą ? Hej zabiłam  Marylin bo mnie wkurwiła lub przybył Rail i odciął jej głowę, a ja czekałam grzecznie aż se pójdzie ? Koniec kłamstw, czas ucieczki.
 Powoli pakuje rzeczy, jeden największy plecak do niego rzucam marchwie, paprykę, parę ryb, trzy butelki z wodą, biorę jeszcze mały pojemniczek gdzie nalewam trochę jodyny z fiolki. Mój cały ekwipunek plus siekiera i sieć. Morderczyni, morderczyni, morderczyni łomoczą mi w głowie chóry głosów. Nagle na niebie rozbłyska godło oraz hymn i pokazują się twarze trzech ofiar, najpierw Chwiecko z pierwszego dystryktu,  Marylin z piątki i Hank z szóstki, czyli w grze pozostało jeszcze tylko siódemka trybutów, Crash, Lana, Tel, ja, Rail, Florence i Travis. Teraz zaczną się wywiady z naszymi rodzinami i przyjaciółmi. Rozglądam się ostatni raz po dawnym obozowisku. Zgliszcza ogniska gasną, reszta pozostawionych przeze mnie rzeczy jest schowana pod resztkami namiotu, a obok leży martwe ciało i głowa  Marylin, wszędzie zakrzepła już krew a muchy zaczynają się zlatywać, potężne łyse drzewo wybija się ponad kukurydzę, a wodna toń na brzegu powoli kołysze się w ciemności. Zakładam noktowizor i znikam w roślinności, uciekając przed wspomnieniami, choć wiem że nimi nie da się uciec. Teraz już wiem że przekroczyłam umowną granicę bez paszportu, gdy spotkam następną osobę nie będę miała wyboru, muszę ją zabić by Rail zwyciężył.